Ave Delfina (II)
pierwsza część tu
Najpierw
udawałam, że nic się nie stało, że nikogo nie spotkałam i moje życie toczy się
swoim monotonnym rytmem. W autobusie założyłam słuchawki i z muzyką na uszach
dotarłam do domu. Zjadłam obiad, nawet zajrzałam do notatek.
-Delf, jak tam Zbyszko,
pokazywał się?
I wtedy się rozpłakałam.
Właściwie pytanie Karoliny nie powinno być żadnym powodem do płaczu.
Nie było w nim żadnej złośliwości, mimo to rozwyłam się, nie mogąc wykrztusić
żadnego słowa. Moja zdolność mówienia wróciła po dobrych kilkunastu minutach. W
miarę składnie opowiedziałam dziewczynom o wizycie Bartmana pod uczelnią i o
dziwo, nie wyśmiały mnie.
-I co zrobisz? Masz jakiś plan?
– spytała Ewka.
-Schowamy się w łazience i
będziemy udawać, że nas nie ma – oznajmiłam, przecierając nos rękawem od
bluzki. – To najlepsze wyjście.
-A masz coś lepszego od
najlepszego wyjścia? – Karo podsunęła mi paczkę chusteczek.
-No jak sobie płakałam to sobie
pomyślałam, że może bym go przyjęła. Ale ja się go tak boję! On wygląda na
niestabilnego psychicznie, śmiał się
mojego imienia, on, Zbigniew! – oburzyłam się. Odrzuciłam kołdrę na bok
i popatrzyłam poważnie na dziewczyny. – Niech przyjdzie. Tak, zdecydowałam,
niech ten pajac tu przyjdzie.
-Teraz to zaczynam się ciebie
bać – mruknęła Karolina.
-Dajcie mi pół godziny –
poprosiłam dziewczyn. – W pół godziny wymyślę plan doskonały.
I wymyśliłam. Nagle miałam głowę pełną różnych pomysłów, które
spisywałam na kartce. Z nich wybrałam najdziwniejsze i wręcz nieprawdopodobne,
co by się u mnie Zbysiowi nie nudziło. Gdyby nie był taki pewny siebie, tak
irytujący, pewnie i ja podeszłabym do tego inaczej. Dokładając fakt, że się do
mnie wprosił, raz na zawsze odechce się mu wpraszać do ludzi, ja już o to
zadbam! Tak sobie myślałam, byłam bardzo odważna, a ja rzadko bywam odważna. W
punktach przedstawiłam koleżankom mój plan i przygotowania do niego.
-To z założenia miało być
pokręcone, prawda? – Ewka patrzyła się na mnie zdziwiona, Karolina w ogóle nic
nie mówiła, tak bardzo ją zatkało.
-Tak – pokiwałam głową. – Taki
był zamysł. Żeby się zmył. Szybko się zmył.
-A może byś tak spróbowała się z
nim zakumplować? – powiedziała cicho Karolcia. – No wiesz, to się kiedyś
przyda…
-Ale ja nie chcę się z nim
kumplować! – od razu się uniosłam, no bo kurcze, on się do mnie wprosił a nie
do niej i to ja miałam go na głowie, a przecież wcale go nie chciałam. – Jak
chcesz, to się zamienimy rolami i ty mu zrobisz kolację albo i nie tylko
kolację.
-To było wredne – Karolina
odpowiedziała nazbyt spokojnie jak na siebie. – Cóż, Delfino z Delf, jesteś
pewna, że sama sobie z tym poradzisz?
-Liczę na pomoc w
przygotowaniach, na nic więcej – przytaknęłam. – No chyba że to rzeczywiście
mój monitor, to wtedy będę mieć przerąbane.
-Wstawimy gdzieś po cichu
kamerę, jeśli cię porwą to może przy okazji powiedzą gdzie, no i cię uratujemy
– uśmiechnęła się Ewka.
-Z tą kamerą to świetny pomysł –
podchwyciłam temat. – Chcę, żebyście to mogły zobaczyć.
-Boże, Delfina, czasem jesteś
naprawdę nierealna – Karolina oparła brodę o dłoń, głośno się śmiejąc. – Co ja
bym bez ciebie tutaj poczęła?
-Pewnie dziecko – odpowiedziałam i poszłam realizować odrobinkę planu.
Sąsiadka bez trudu zgodziła się wypożyczyć na kolejne popołudnie swojego yorka,
którego ochrzciłam Bobkiem, ot, taki zbieg okoliczności co do imion naszych
piesków. Z Ewką polazłyśmy do Biedronki, bo musiałam kupić czerwony barszcz w
proszku i pierogi z kapustą. Postanowiłam oczarować Zbysia ‘własną, domową,
polską kuchnią’. Przy okazji jakby przyszedł w białej koszuli i tak trochę tego
barszczu by się na nią mu ululało… Od razu zaczęłam też szybko mówić. To
zupełnie nieprzydatna umiejętność, ale jaka wkurwiająca dla innych!
Po zajęciach Karolina ogarnęła
salon i łazienkę, a Ewka kręciła mi loki. W ogóle nie mogłam przestać się
śmiać, bałam się tylko, że nie przyjdzie sam i wtedy będę musiała błyskawicznie
zmieniać strategię żeby się nie zbłaźnić. On niewiele mnie interesował, więc
jego chciałam raz a porządnie zniechęcić do siebie. Włożyłam najbardziej
obcisłe rurki jakie miałam w szafie i biały golf wygrzebany gdzieś z dnia
garderoby.
-Wyglądasz jak diwa oceanii –
oceniła Karo, chowając kamerę między książkami. – Nie powinien jej tu zobaczyć,
nie?
-Gdyby Delf założyła bluzkę z
dekoltem, raczej nie – powiedziała Ewka. – Czy ten kundel wie, że teraz nazywa
się Bobek?
-Jak tak go nazwałam to się do
mnie odwrócił – odpowiedziałam, zerkając na yorka ganiającego za własnym
ogonem. – W co ja się wpakowałam?
-W rendez-vous avec Zbigniew
Bartman, mon amour – Ewa cmoknęła mnie w czoło. – To co Karolajno, idziemy na
drinka?
-A no idziemy – przytaknęła jej
Karcia. Zaczęłam je namawiać żeby ze mną zostały, bo biednych się w potrzebie
nie zostawia, tak się przecież nie robi, ale nie, gdzie, poszły, i jeszcze się
ze mnie śmiały! Nie to nie, pomyślałam, i zaczęłam oglądać telewizję. Gdy
usłyszałam dzwonek do drzwi, zerwałam się z kanapy, ale w połowie drogi miałam
ochotę zwiać do łazienki i tam przeczekać aż on pójdzie. Nie zrobiłam tego,
wzięłam parę głębokich oddechów i otworzyłam Zbyszkowi.
-Kwiaty? Dla mnie? Jejusiu,
Zbysiu, tak bardzo ci dziękuję, Boże, kwiaty od Zbyszka dla mnie, to cudownie,
wspaniale, jesteś ideałem! – rzuciłam mu się na szyję, obcałowując po
policzkach. Byłam przerażona graniem świrniętej fanki ale zaczęłam się
znakomicie bawić. Bartman od razu
popatrzył się zdziwiony, uśmiechnął się i wszedł do środka.
-Żadna kobieta nigdy tak na
kwiaty ode mnie nie zareagowała – powiedział.
-Bo wiesz co, bo ja cię
strasznie lubię. Właściwie jesteś moim ulubionych siatkarzem wszechczasów,
jeżeli mam być tak na maxa szczera, uwielbiam cię – dla efektu zamrugałam parę
razy oczami. Uśmiechnął się tak, jakby zaczynał żałować wizyty u mnie. – Wiesz,
że też mam yorka i też nazywa się Bobek? Tak ja ty się nazywa… to znaczy jak
twój pies. Przepraszam Zbysiu, jestem strasznie podekscytowana. Zapraszam do
salonu, zaraz podam kolację. No idź, nie wstydź się, jesteśmy tylko sami.
Ledwo co przekroczyłam próg
kuchni, chwyciłam w dłonie ścierkę, schowałam w nią twarz i zaczęłam się
histerycznie śmiać. Siadłam na podłodze i wręcz dusiłam się ze śmiechu nie
wierząc w to, co odstawiałam. Potem z kamienną miną ‘zrobiłam’ kolację i z
szerokim uśmiechem zaniosłam do salonu.
-Umiesz takie cuda? – zapytał
Zbyszek. – Delfina, to jest genialne!
-Dziękuję – odpowiedziałam
nadzwyczaj spokojnie. – Przepisy babci. Moja babunia to skarbnica polskich
przepisów. Bardzo się starałam by ci smakowało.
W środku płakałam ze śmiechu.
Jakim trzeba było być debilem żeby się nie zorientować, że to kupne! Bartman
zaczął rozwodzić się nad swoim gustem kulinarnym, gdzie on nie był i co on nie
jadł. Ja z kolei zaczęłam opowiadać o kebabach i chińczykach w Trójmieście co
by nie pomyślał, że nie bywam na mieście. W końcu spytał się mnie, dlaczego go
lubię i tu miałam problem. Przestałam go lubić za ten najazd na moją chatę, ale
skoro utrzymywałam, że jestem jego fanką, to musiałam wymyślić coś takiego, że
wystraszony wyjdzie i już nigdy na mnie nawet nie spojrzy. Jako osoba z bujną
wyobraźnią nie powinnam mieć z tym problemów, ale akurat wtedy, jak było mi to
potrzebne to się zablokowałam na amen. Dla zyskania czasu ruszyłam dupsko z
krzesła i wyjęłam z barku wino (oczywiście z Biedry za 14.99).
-Widzisz Zbyszku, to bardzo
skomplikowane – podałam mu kieliszek licząc na szybkie odblokowanie się. –
Jesteś wspaniałym mężczyzną. Przystojnym, wysportowanym, oczytanym,
inteligentnym… Chyba się w tobie zakochałam. Już parę lat śledzę twoją karierę
i zawsze uważałam, że bylibyśmy udaną parą.
-Dlaczego tak myślisz? – zapytał
poważnie.
-Ja wiem, ze coś do mnie
czujesz, Zbyszku. Inaczej by cię tu nie było – westchnęłam, siadając mu na kolanach.
– Między nami jest magia. Moje serce bije szybciej na twój widok, poczuj sam –
położyłam zbyszkową dłoń na mojej klatce piersiowej. Bartman zrobił się najpierw
blady, by parę sekund potem przybrać barwę dojrzałego buraczka. Ze wszystkich
sił starałam się nie położyć ze śmiechu, co więcej, moja wyobraźnia zaczęła
wreszcie działać. – Na początku byłam wobec ciebie taka oschła bo się ciebie nie
spodziewałam w moim życiu. Jednak już w nim jesteś i napawa mnie to ogromną
radością. Jeszcze jako gimnazjalistka chodziłam na wszystkie mecze Politechniki
by móc cię podziwiać na parkiecie, w liceum, choć zmieniałeś kluby, to się nie
zmieniło. Oglądam wszystkie transmitowane mecze Modeny, broniłam cię na każdym
forum internetowym, gdzie o tobie źle pisali. Pamiętasz faceta, który podczas
finałów Ligi Światowej w Sofii dał tobie mydło? Dał je tobie mój kuzyn, było
ode mnie, to ja je kupiłam! W moim rodzinnym domu mam ścianę z twoimi
plakatami, oczywiście główne miejsce zajmują zdjęcia z sesji dla Playboya i dla
Cosmopolitanu…
-Stop, Delfina, czy ty się źle
czujesz czy tak ogóle jesteś popierdolona czy robisz sobie ze mnie jaja? –
przerwał mi Bartman, zrzucając mnie ze swoich kolan. Za bardzo wczułam się w
rolę by z niej wyjść, znakomicie czułam się jako psychofanka.
-Zbyszku, ale przecież ty sam
mnie zaczepiłeś, sam do mnie przyszedłeś, chciałeś zjeść ze mną kolację! Ja się
przed tobą otwieram, tak, otwieram a ty? Ja naprawdę cię uwielbiam! Nawet nazwałam
psa tak ja ty nazwałeś swojego! Możemy być parą z dwoma Bobkami, możemy chodzić
razem z nimi na spacer, możemy do końca życia chodzić razem na spacery, możemy
raz pięknie przespacerować się do ołtarza! Zbyszku, czekaj, gdzie idziesz?
Zostań jeszcze chwilę, proszę!
Zbyszek
niestety nie chciał zostać. Ubrał się w pośpiechu i wyszedł, nawet się nie
żegnając. Przez parę minut siedziałam przy drzwiach i płakałam ze śmiechu. Godzinę
później oglądałam mój ‘teatr’ z dziewczynami i żałowałam, że nie wybrałam się do szkoły
aktorskiej.
-Ave Delfina! – Ewa wzniosła
swój kieliszek z winem do góry. – Jesteś niesamowita kobieto.
-Dziękuję – uśmiechnęłam się
szeroko. – Cóż, mówiłam, nie zaczepia się niewinnych studentek pierwszego roku.
--------------------------------------------------------
Dużo planów, mało weny. Nie myślałam, że druga część zajmie mi tyle czasu. Oczywiście zamysł miał być zupełnie inny, to jest już u mnie tradycją. Od początku chciałam, by to wyszło inne, nieprzewidywalne i niezbyt normalne.
Co do kolejnych rzeczy, mam dwa projekty w głowie, jednak na razie nic nie mówię.
leżę, kocie, leżę i kwiczę.
OdpowiedzUsuńMoja praca licencjacka dzięki Tobie już nie będzie taka, jaka miała być, co chwilę sobie będę parskać śmiechem podczas jej pisania. Dziękuję <3
OdpowiedzUsuńBiedny bigniew, a wyglądał na takiego odważnego. Wizja prowadzenia do ołtarza przez Bobka troszkę go wystraszyła...
OdpowiedzUsuńOk, to przebija wszystko. Jesteś geniuszem.
OdpowiedzUsuńMasz szczęście, że ze śmiechu nie spadłam z krzesła, choć było blisko :D
leże i nie wstaje;) cudowne
OdpowiedzUsuń