Bezsenność w Warszawie (I)

oto Laura



Czekasz, aż będę się czołgał u twoich stóp, Lauro 
Uważam, że nawet cisza, która od Ciebie bije 
mogłaby zabić mój śmiech 
Czekaj na mnie, jesteś królową Szczytów, 
burzą szalejącą na nieboskłonie


Delikatnie wstawiona wychodzę z mieszkania Marii po wieczorze przy winie z dziewczynami z pracy. Po nawale roboty w tym tygodniu taki mały reset był mi zdecydowanie potrzebny. Wchodzę do windy, która zatrzymuje się dwa piętra niżej, kątem oka zerkam kto wchodzi i zamieram. Od razu spuszczam głowę na dół, strzepuję włosy, boję się nawet oddychać. Modlę się, by mnie nie rozpoznał, by nie zwrócił na mnie uwagi. Całe szczęście jest zajęty telefonem i wychodzi pierwszy, ja chwilę czekam i wychodzę za nim. Czerń nieba rozdzierają błyskawice, jest cicho, ale niewątpliwie większa burza rozpętuje się w środku mnie. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo przeraziłam się jego widokiem. Rozstaliśmy się w zgodzie, nie było między nami żadnej walki ani kłótni. Nie spodziewałam się go tu, właściwie nie wiem, gdzie mogłabym się go spodziewać. Nie umiał siedzieć w miejscu, chciał wszystko wiedzieć, wszystko zobaczyć,  tylko dla mnie został na dwa lata w Poitiers. Zapomniałam o nim, on o mnie pewnie też. Pewnie gdybym pamiętała, obstawiałabym, że po raz kolejny zdecyduje się zagrać w Polsce, może właśnie w Warszawie. Gdy tylko docieram do mieszkania, od razu wrzucam w wyszukiwarkę jego imię i nazwisko. Moja niska znajomość polskiego bełkotu upewnia mnie we wcześniejszych domysłach. Nic więcej nie chcę wiedzieć. Nie interesuje mnie, co się z nim przez te sześć lat działo, dlaczego podpisał kontrakt z warszawskim klubem, czy kogoś ma, czy jest szczęśliwy w życiu. Chociaż nawet się mu nie przyjrzałam, w nocy nie mogę przestać o nim myśleć, w pracy też. W czasie lunchu z dziewczynami prawie się nie odzywam, nie mam apetytu, mam za to ochotę zakopać się pod kołdrę. Męczę się tak bardzo, że w końcu mówię o wczorajszej sytuacji w windzie.
   - A jak on się nazywa? – pyta Maria. – Bo rzeczywiście na Ursynowie jest jakaś siatkarska hala, więc to możliwe, że on mieszka w moim bloku.
   - Guillaume Samica – odpowiadam. – Chyba już nie gra w kadrze od jakiegoś czasu, nie wiem, od naszego rozstania nie interesuję się nim. Byłam tak zaskoczona jego widokiem, że zupełnie nie wiedziałam jak powinnam się zachować.
   - I co zrobiłaś? – dopytuje Larysa. – Powiedzieliście sobie cześć?
   - Co ty, spuściłam głowę w dół i udawałam, że go nie widzę – mruczę. – On chyba też mnie nie rozpoznał.
   - Może rozpoznał, tylko też udawał, że ty to nie ty? – zauważa Kate.
   - Możliwe – wzruszam ramionami. – Dziwnie się z tym wszystkim czuję.
   - Ile ty go nie widziałaś?
   - Sześć lat? Albo pięć, jakoś tak. Od czasu naszego rozstania w ogóle się nie kontaktowaliśmy.
   - I co teraz zrobisz?
   - Nic – przyznaję. – Nie mam zamiaru nic z tym zrobić. On ma swoje życie, ja swoje. Pewnie ma żonę, może nawet dzieci. Nie wiem, naprawdę nie interesuje mnie to. Po prostu jego widok w Warszawie mnie strasznie zaskoczył, tyle.
            Powoli godzę się z tamtą sytuacją, nawet o niej zapominam. Jak zwykle skupiam się na pracy, nie dopuszczając żadnych myśli o Guillaumie. Parę dni później, gdy przeglądam facebooka, wyświetla mi się post warszawskiego klubu siatkarskiego. Wbrew sobie wchodzę na profil, wrzucam tekst w internetowego tłumacza i dowiaduję się, że kolejnego dnia AZS Politechnika Warszawska, bo tak ta drużyna się nazywa, rozgrywa sparing z ekipą z Radomia. Przeglądam kolejne posty, niewiele z nich rozumiem, dopóki nie nachodzi mnie ochota wystalkowania Guillauma. Bez problemu znajduję jego facebookowy profil, na którym nic nie ma, z profilu z twittera nie wyciągam nic poza linkiem do instagrama. Zaczynam oglądać jego zdjęcia, niewiele się zmienił. Wygląda na szczęśliwego, szczególnie na fotce, jedynej zresztą, z jakąś brunetką. Nie mam pojęcia, kto to jest. Nie widzę żadnych zdjęć z dziećmi ani ze ślubu, za to często przewija mi się Pujol, co wywołuje u mnie jednoznaczne skojarzenia. Kiedy wyłączam laptopa, budzi się we mnie nieodparta chęć pójścia na ten sparing. Przez pół nocy rozważam za i przeciw, do południa jestem gotowa zostać w domu, ale dwie godziny przed planowanym rozpoczęciem meczu zaczynam się szykować. Odpuszczam sobie mocny makijaż, wolę wtopić się w tłum i po prostu siedzieć cicho. Zbyt mocno się trzęsę, by wsiąść za kierownicę samochodu, parę razy sprawdzam dojazd autobusem i metrem. Na szczęście na halę docieram bez problemów, idąc za trzema chłopakami w zielono – białych szalikach, wchodzę do środka i zajmuję miejsce w jednym z ostatnich rzędów. Obydwie drużyny zaczynają się już rozgrzewać. Bez problemu rozpoznaję Guillauma. Odbija piłkę z jakimś siatkarzem mniej więcej w jego wieku. Jak zwykle wygłupia się i śmieje, nie przestaje, nawet gdy zaczyna lecieć jedna z najbardziej smętnych francuskich piosenek, zapewne puszczona specjalnie dla niego. Gdyby tylko spojrzałby na trybuny i mnie zauważył, od razu przestałby się uśmiechać. Wzdycham ciężko, zastanawiając się, co ja właściwie tu robię. Mam ochotę wyjść, ale zostaję, słucham dalej czego to Marc Lavoine nie potracił w życiu. Z zaskoczeniem stwierdzam, że niewiele się od niego różnię. Ciekawe, co stracił Guillaume. Czy coś w ogóle stracił…?
Z hali wychodzę od razu po zakończeniu meczu. Nie podchodzę do barierek, nie rozglądam się za brunetką ze zdjęcia. Chociaż nic się nie wydarzyło, jestem na siebie wściekła, że w ogóle tam poszłam. Podczas rozmowy telefonicznej z mamą nie daję po sobie nic poznać, nawet słowem nie wspominam o ostatnim odkryciu. Przez dwa kolejne tygodnie jestem (jak zwykle zresztą) zajęta pracą. Z okazji dobrze doprowadzonego przeze mnie ważnego kontraktu, pozwalam sobie na małe zakupowe szaleństwo. Gdy całkiem zadowolona z zakupów zapalam papierosa przed galerią, zauważam Guillauma idącego z kolegami. Śmieję się pod nosem, zupełnie nie wierząc w swojego pecha albo żeby to ładniej nazwać, w to nieprawdopodobne zrządzenie losu. Staje przy wejściu i uważnie mi się przygląda, a kiedy zauważa, że i ja się mu przyglądam, nieśmiało się uśmiecha. Wzdycham ciężko i odwzajemniam uśmiech, żałując, że zamiast stać, powinnam zgasić papierosa i wrócić szybko do środka.
   - Cześć – podchodzi do mnie. – Co tu robisz?
   - Mieszkam – odpowiadam, gasząc obcasem papierosa. – Od ponad dwóch lat. A ty? Grasz tu?
   - Podpisałem umowę na ten sezon – mówi. – Od połowy poprzedniego sezonu też grałem w Polsce, w Częstochowie.
   - Dlaczego od połowy, a nie przez cały sezon?
   - Miałem problemy z poprzednim klubem. W ogóle dlaczego mieszkasz w Warszawie? Przecież nie przepadałaś za Polską.
   - Dostałam pracę – wyjaśniam, nie mając więcej chęci ani odwagi na rozmowę z nim. – Wiesz co, powinnam się już zbierać.
   - Musimy się kiedyś umówić na kawę, co ty na to?
   - Tak, to dobry pomysł – staram się szczerze uśmiechnąć doskonale wiedząc, że do spotkania nigdy nie dojdzie. Dwa dni później, gdy wchodzę na Facebooka i widzę wiadomość od niego, wcale nie jest mi do śmiechu. Pół godziny chodzę po mieszkaniu i myślę nad wymówką. Boję się z nim jeszcze raz spotkać. Jeśli przyzna, że jest szczęśliwy i wszystko mu w życiu wyszło, nie będę robiła nic poza rozpamiętywaniem i użalaniem się nad sobą. Z drugiej strony może też wyznać coś zupełnie innego, co sprawi, że uznam swoje życie za całkiem satysfakcjonujące. Ostatecznie zgadzam się na zaproponowane przez niego spotkanie i kolejnego wieczoru spotykamy się na Starówce. Specjalnie wcześniej wyszłam z pracy, by się przygotować i sądząc po jego minie, chyba mi się to udało. Bez problemu znajdujemy stolik w jednej z knajpek, przy przeglądaniu menu wymieniamy parę nic nieznaczących uprzejmości.
   - Mieszkasz tu sam? – pytam wprost, gdy kelner odchodzi od nas po zabraniu zamówienia.
   - Nie, z narzeczoną – odpowiada po chwili. – A ty?
   - Przyjechałam tu sama, ale nie jestem sama – mówię bez zastanowienia. Przecież i tak tego w żaden sposób nie sprawdzi, poza tym nic złego się nie stanie, jeśli podkoloruję trochę swoje życie, prawda?
   - Czyli twój partner został we Francji, tak? – dopytuje.
   - Tak, mieszka w Paryżu.
   - A czym się zajmuje?
   -  Julien pracuje w jednej z firm reklamowych. A co robi twoja narzeczona?
   - Na razie Anne szuka tu pracy, ale z zawodu jest psychologiem. Czym się zajmowałaś po naszym rozstaniu? Od Antonina słyszałem, że byłaś menagerem w Stade, kiedy on tam grał, a potem od Pierra, że przeniosłaś się na dwa lata do Paris Volley.
            No proszę proszę, jaki poinformowany!
   - Tak, to prawda – przyznaję szczerze zdziwiona tym, że tyle o mnie wie. – Wróciłam do Poitiers, przez przypadek dowiedziałam się, że w klubie poszukują menagera, a że miałam doświadczenie z Mediolanu, to się zgłosiłam. Po roku przeniosłam się do Paryża, bo tam rozpisali konkurs na tę funkcję i mnie wybrali. Dwa lata później z ciekawości przeglądałam oferty pracy, w Warszawie w międzynarodowej firmie szukali kogoś, kto zajmowałby się kontaktami z firmami francuskimi i włoskimi. Wysłałam CV, poleciałam na rozmowę kwalifikacyjną i tym sposobem już trzeci rok mieszkam tutaj. Mam swoją tłumaczkę, pracujemy razem, szybko złapałyśmy wspólny język, nawet się zaprzyjaźniłyśmy. A ty gdzie grałeś po naszym rozstaniu?
            Tak jak się spodziewałam, Samica objechał połowę świata i przeżył mnóstwo różnych przygód. Moje życie w przeciwieństwie do jego jest nudne, bezbarwne i nie przeżyłam zupełnie niczego, czym mogłabym się pochwalić. Przez resztę kolacji staram się robić dobrą minę do złej gry, mówię wszystko, co mi przyniesie ślina na język. Tym razem jestem pewna, że do ewentualnego kolejnego spotkania dopuścić nie mogę. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego właściwie rodzice nie nazwali mnie Porażka albo Niepowodzenie, Błąd też dobrze pasuje. Po powrocie do domu wściekła opadam na łóżko, chowam twarz w poduszkę i udaję, że świat nie istnieje, bo to jedyna rzecz, która mi w życiu wychodzi. Znów wyprowadzają mnie z równowagi małe rzeczy, znów jestem rozdrażniona i mocno staram się, by nikt nie widział mojego złego samopoczucia. Myliłam się myśląc, że dawno temu zostawiłam to za sobą. Zaczyna padać, przekręcam się w stronę okna i leżę, przyglądając się temu, co dzieje się na zewnątrz. Miałam rację myśląc, że ja i całe moje życie to twór niezrozumiały i zupełnie nikomu niepotrzebny. Ze wszystkich sił starałam się jakoś pozbierać, udowodnić sobie tyle rzeczy i nic z tego nie wyszło. Wystarczyło spotkanie z Guillaumem, bym uświadomiła sobie, że niepotrzebnie się starałam. Dlaczego on potrafił ułożyć sobie życie, potrafi być szczęśliwy, a ja nie? Pozwalałam sobie na robienie nawet najgłupszych rzeczy, do niczego się nie zmuszałam, niczego też nie żałuję. Roztrząsanie mojego życia na najdrobniejsze kawałeczki z dnia na dzień zaczyna mi zajmować coraz więcej wolnego czasu. Nie odpycham od siebie negatywnych myśli,  pastwię się nad sobą do granic możliwości. Tego poranka też budzę się zła, bo ustawiłam budzik o pół godziny za późno, przez co ledwo wyrabiam się na czas. Kiedy podjeżdżam pod firmę, widzę chodzącego w kółko Guillauma. Nie mam pojęcia co on tu robi i żeby się bardziej nie dobijać, nie chcę się go o to pytać. Jednak gdy tylko wysiadam z samochodu i idę w stronę budynku, Samica zaczyna do mnie machać.
   - Co tu robisz? – pytam zrezygnowana.
   - Muszę z tobą porozmawiać – wyjaśnia nieco poddenerwowany. – Masz czas?
   - Teraz to ja zaczynam pracę – burczę, spoglądając na zegarek.
   - Laura, to tylko chwila – Guillaume wciąż nalega. Poddaję się, szybko wyciągam z portfela moją wizytówkę i daję mu ją prosząc, aby zadzwonił i się ze mną umówił. Godzinę później umawiamy się przez smsy na kawę. Spotykamy się w czasie lunchu w kawiarni naprzeciw mojej firmy. Guillaume nadal jest zestresowany, przez co i ja zaczynam się denerwować.
   - Skąd wiedziałeś, gdzie pracuję? – pytam od razu. – Przecież o tym ci nie mówiłam.
   - Tak jakoś – Samica odwraca wzrok, patrzy się na to, co dzieje się na zewnątrz. Może jednak nie powinnam była o to pytać…? – No bo przedwczoraj wyszedłem na balkon i usłyszałem z góry twój śmiech i twoją rozmowę po francusku. Rozmawiałaś o pracy, więc przypomniało mi się, że masz polską tłumaczkę i to pewnie z nią rozmawiasz. Wszedłem na twój profil na facebooku, znalazłem twoją koleżankę, bo w trakcie waszej rozmowy wyłapałem jej imię, a ona z kolei miała wpisane miejsce pracy. Nie chciałem tego, co chcę ci powiedzieć załatwiać przez internet, dlatego chciałem cię zobaczyć.
   - A nie mogłeś się umówić ze mną właśnie przez facebooka? W ogóle co się stało?
   - Ostatnio nie byłem z tobą szczery. Szczerze mówiąc, okłamałem cię. Nie mam narzeczonej, Anne nawet nie była moją narzeczoną. Rozstaliśmy się pod koniec maja. Nie jestem też szczęśliwy. Zmieniam kluby nie dlatego, że chcę coś przeżyć, tylko dlatego, że wszędzie czuję się źle. Nie mam również tylu sukcesów, o których ci opowiadałem. Relacje z rodziną są dalekie od ideału. Nic mi się nie układa. Prawdą jest jedynie to, że z własnej woli odszedłem z kadry.
            Nie patrzę na niego. Czuję jednocześnie ulgę, ale czuję zażenowanie jego i moimi kłamstwami, bo przecież ja też kłamałam mu w żywe oczy. Podziwiam go, że mimo wszystko zdobył się na odwagę i wyznał mi prawdę. Teraz chyba moja kolej…
   - Ja też cię okłamałam – wzdycham głośno, wciąż patrząc się na kawę. – Tak, w moim życiu był Julien, rozstaliśmy się prawie rok po moim przyjeździe do Warszawy. Od tamtej pory jestem sama. Nie jestem szczęśliwa. Może lubię to, co robię, ale cały czas mi czegoś brakuje. Przeprowadziłam się do Warszawy, bo we Francji czułam się samotna. Czułam się samotna pośród rodziny i znajomych, nawet obok Juliena. I żeby było zabawnie, tutaj czuję się mniej samotna niż tam, jednak wciąż jest coś nie tak. Przez cały okres mieszkania w Paryżu chodziłam do terapeuty, próbowałam sobie jakoś to moje życie poukładać. Polska miała być elementem tej terapii i wychodziło mi to całkiem nieźle, dopóki się z tobą nie spotkałam.
   - Mi też spotkanie z tobą trochę powywracało w głowie – Guillaume opiera głowę o dłoń. – Byliśmy parą przez sześć lat, przez kolejnych sześć nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Myślałaś czasem o mnie?
   - Zdarzało się – przyznaję. – A ty, czy ty myślałeś o mnie?
   - Nawet nie wiesz, ile razy chciałem się do ciebie odezwać – Samik odstawia pustką filiżankę po kawie na stół. – Ale teraz chcę zacząć wszystko od nowa. Zapomnijmy o naszych kłamstwach, o dzisiejszym spotkaniu też. Co ty na to?

- - - - - - - - 

Wyszło mi takiej średniej jakości coś. Trochę czasu to po kawałku pisałam, dzisiaj wreszcie siadłam i skończyłam. Czasem coś tu jeszcze wrzucę, druga część też się pojawi kiedyś.

Komentarze

  1. ah, coś mi mówi, że ten Gijom to jeszcze coś nawywija.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nawet nie wiedziałam, że wrzuciłaś coś nowego (wreszcie! :D).
    Ech, rozumiem Laurę z tym jej poczuciem zmarnowanego życia. Mam wrażenie, że za kilka lat też mnie coś takiego dopadnie, bo już teraz mam takie symptomy. Przynajmniej życie zawodowe się jej udało. Ja tam myślę, że ona coś do Samika czuje, inaczej by tak nie reagowała na jego obecność. Myślę, że on też nie zapomniał o Laurze. Obstawiam, ze do siebie wrócą, choć pewnie nie obejdzie się bez przeszkód.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sve će to, o mila moja, prekriti ružmarin, snjegovi i šaš (III)

It's four in the morning the end of December, I'm writing you now just to see if you're better

Sve će to, o mila moja, prekriti ružmarin, snjegovi i šaš