I've sowed pain and instead of it, love will sprout in another spring.

Trzy różne historie, trzy różne tła oparte o jeden i ten sam motyw, stanowiący inspirację dla tych historii. Najpierw poznacie Milę, potem Saskię, a na końcu Klarę.


* * * * * *



     Już po wszystkim. Nałożyli sobie obrączki, pocałowali się. To koniec. Dla mnie to nie ślub, to pogrzeb. Podobno goście nie powinni przychodzić na ślub w bieli, by nie przynieść pannie młodej nieszczęścia w życiu. Ona mi je przyniosła, czas więc na mój odwet. Głęboko uwierzyłam w ten przesąd, odkąd zobaczyłam w jej dłoniach konwalie, które On niegdyś zwykł mi dawać. Nie zostało mi po Nim nic. Dzielnie udawałam, że wcale nie było Go w moim życiu, że nie wiem, kto to jest. Do dziś. Od dawna wiedziałam o Ich ślubie, każdemu, kto się mnie o to spytał mówiłam, że życzę Im szczęścia. Co niby innego miałabym powiedzieć? Że mam ochotę ukręcić Jej łeb? Na każde wspomnienie o Nim wszyscy patrzą się na mnie ze współczuciem. Nie potrzebuję niczyjego współczucia. Potrzebuję zemsty.
    Idę prosto nad Dunaj. Plotę wianek z ostatnich konwalii, które rosły w moim małym zagajniku, ukrytym pośród tylu drzew. Puszczam go na wodę, przez chwilę patrzę się, jak dryfuje na jej powierzchni, po czym sama do niej wchodzę. Nie śpieszę się, woda jest zimna, ale na pewno nie bardziej od mojego serca.
   -Djurdjevdan był wczoraj. Poza tym z tego, co mi wiadomo, dziewczyny wchodzą do wody przed wschodem Słońca, a nie podczas jego zachodu. No i to raczej cygańskie święto, a ty Cyganką nie jesteś.
        Powinnam się spodziewać, że Aleksandar mnie tu znajdzie. Zdejmuje buty, podwija nogawki od dresów i wchodzi na sam brzeg rzeki.
   -No chodź, woda jest zimna, masz mokrą sukienkę, przeziębisz się niepotrzebnie – wyciąga do mnie dłoń. – No już, Mila, wyłaź.
   -Byłam tam – stoję uparcie w miejscu. – Widziałam ich.
   -No i po co?
   -Nie wiem.
   -Ja tym bardziej nie wiem. Wykąpałaś się już? Możemy stąd iść?
   -A może ja chcę się utopić?
        Aleksandar wybucha głośnym śmiechem.
   -Nie gadaj głupot – mówi. – Pójdziemy do ciebie, przebierzesz się, potem pójdziemy do mnie, rozpalimy ognisko i napijemy się nalewki.
   -Najebię się.
   -Lepsze to od utopienia się.
        Więc idziemy przez ulice Belgradu, ja w sukience mokrej do połowy, on z jedną mokrą nogawką, która mu się w wodzie rozwinęła. Oboje śpiewamy jedną i tę samą piosenkę, tak głośno, że wciąż przyciągamy spojrzenia ludzi, którzy zapewne biorą nas za niegroźnych dziwaków, ewentualnie za pijaków. Nie przejmuję się tym. W moim domu jesteśmy zaledwie parę minut, moja matka jest tak zaabsorbowana książką, że w ogóle nie zwraca na nas uwagi, a ojca jak zwykle nie ma i nawet nie chcę wiedzieć, gdzie on jest. Do domu Aleksandara docieramy złapanym w ostatniej chwili autobusem. Wyciągamy z komórki drewno, które układamy za jego domem, co zajmuje nam o wiele mniej czasu niż rozpalenie całego stosu. W końcu, gdy nam już się to udaje, siadamy blisko ognia, powoli sącząc wiśniową nalewkę. Niebo zaczyna wypełniać się gwiazdami, oparta o ramię Aleksa szukam razem z nim konstelacji, ale oboje jesteśmy raczej kiepskimi astronomami.
   -O, zobacz te – Aleks pokazuje mi zbitkę gwiazd. – Co ci to przypomina?
   -No nie wiem – kładę się plecami na koc. – Konwalię? Tak, konwalię. A tobie?
   -Dlaczego konwalię? – Aleksandar kładzie się obok mnie. – Mi to bardziej przypomina jakąś wierzbę czy coś, ale okej, niech będzie po twojemu. To będzie nasza konstelacja, nazwiemy ją Djurdjevdan, na pamiątkę ciebie i mnie.
          Mój wybuch płaczu Aleks interpretuje nie jako płacz ze wzruszenia, choć tak właśnie powinien go odebrać. Od wielu lat jest moją jedyną podporą w życiu i każdym, nawet najmniejszym gestem pokazuje mi, że mogę zawsze na niego liczyć.  Mój świat istnieje między Belgradem a Perugią, nic więcej nie ma, nikogo więcej nie ma. Wiele razy buntuję się przeciwko takiemu stanowi rzeczy, ale Belgrad uparcie trzyma mnie przy sobie, rzucając kolejne kłody pod nogi, które dzielnie i z gracją staram się przeskakiwać.
   -Strasznie się wzruszyłam – pociągam nosem.
   -To ze wzruszenia? – Aleksandar ze śmiechem przeciera moje mokre policzki. – Jesteś niemożliwa.
   -Bo co, bo się wzruszyłam? – pozwalam mu się szczelniej objąć. – Wzruszam się tobą, wzruszam się twoją nieskończoną cierpliwością i dobrocią dla mnie. Jako jedyny ciągle jesteś przy mnie.
   -I będę. Zawsze będę.
            Wierzę mu w to. Wierzę w to aż do dziś. Dziś strach otacza mnie z każdej strony, strach jest w każdym kącie, strach leży na łóżku, stoi za drzwiami, wchodzi po schodach, siedzi w mojej głowie. Jestem zupełnie sama i uświadamiam sobie, że tak już zostanie. Aleksandar nie może wciąż przy mnie być, on ma swoje życie, jego życie jest ważniejsze od mojego. Mnie już nic nie czeka. Przebieram się w białą sukienkę, zamykam dom, klucze zostawiam pod wycieraczką i idę przed siebie. Dochodzę pod Dunaj, powoli wchodzę do wody, zamykam oczy. To koniec.

Jej imię będzie wspominane
Każdego innego dnia
Oprócz djurdjevdana

* * * * * * *


            Saskia siedzi na balkonie, łapiąc ostatnie promienie słońca. Nie odrywam od niej wzroku, leżę na łóżku i przyglądam się jej. Powoli przygotowuję się do jej odejścia, które, jak sama stwierdziła, ‘prędzej czy później nadejdzie’. Zachowywanie się, jakbym nie miał o niczym pojęcia, przychodzi mi z łatwością, sam nawet nie wiem, czemu. W ostatnich miesiącach właściwie przez cały czas nie byłem sobą.
   -Lukas, idziemy na spacer? – Saskia cicho zamyka za sobą drzwi balkonowe. – Pojutrze już wylatujemy, chciałabym jeszcze porobić parę zdjęć.
   -Idź sama – mruczę, podkładając poduszkę pod głowę. Saskia związuje włosy w koka, chowa aparat do torby i już ma wychodzić, ale naciskając klamkę, odwraca się.
   -Nie mam już siły sama zbierać nas z kawałków – mówi krótko i wychodzi, pierwszy raz zmuszając mnie do jakiegokolwiek przemyślenia naszej sytuacji. Kątem oka dostrzegam jej notes leżący na biurku. Zaglądam do niego, ale tych paru pokreślonych kartek nie znajduję, został tylko ślad po ich wyrwaniu. Czyli Saskia podjęła już decyzję… Przeszukuję jej rzeczy, jednak nigdzie nie znajduję niczego, żadnych kartek, żadnego listu. Chowam telefon z portfelem do plecaka i decyduję się ją znaleźć, chociaż nie mam pojęcia, gdzie poszła. Powoli rozglądam się, czy nie siadła w ogródku przy którejś z restauracji czy kafejce, szukam jej w coraz to większym tłumie. Przypominam sobie, że rano wspominała, że chciałaby porobić zdjęcia Panteonu w nocy, więc kieruję się ku Akropolowi. Powoli wchodzę na szczyt, jednak uświadamiam sobie, że cały kompleks od niecałej godziny jest zamknięty, więc wracam do kawiarni znajdującej się przy naszym hotelu. Siadam przy małym stoliku z widokiem na drzwi hotelowe, wcześniej zaglądając do pokoju. Wciąż jej nie ma. Nie odpowiada na smsy, nie odbiera połączeń. Nie mogąc usiedzieć w miejscu, zaczynam kręcić się po najbliższej okolicy. W Radomiu, kiedy się kłóciliśmy albo Saskia miała zły humor, zwykle wychodziła na spacer do parku przy naszym bloku. Czekam na nią do trzeciej w nocy, w końcu poddaję się i wracam do hotelu. W pokoju nie ma śladu po jej rzeczach, czuję tylko zapach perfum, które zwykle używa, a na stoliku leży koperta. To już od dawna nie miało sensu, czytam dokładnie to samo, co czytałem paręnaście dni wcześniej. Domyślając się, że dalsza część listu jest również identyczna, przebiegam wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Od dobrych paru miesięcy Cię nie ma i nie wiem, gdzie jesteś, choć dzielimy mieszkanie, łóżko i życie (co do ostatniego mam wątpliwości). Robiłam wszystko, by pomóc Ci wrócić na właściwe tory po tych nieszczęsnych kwalifikacjach, ale Ty, na przekór sobie, wciąż tkwisz w Berlinie, stoisz na środku boiska i nie wierzysz. Podczas spadku formy klubu wręcz wnikałeś w ściany, prawie nie rozmawialiśmy. Zdobyty przez Was Puchar Polski niewiele pomógł. Uparcie wracasz do tamtego przegranego meczu z Polakami i nawet nie chcę widzieć, ile razy analizowałeś każdą akcje w głowie. Oddaliłeś się ode mnie. Na każdą moją próbę reagowałeś niechęcią albo obojętnością. Przestaliśmy się tulić, całować, kochać. Zarzucałeś mi, że nie jestem z Tobą, że o Ciebie nie dbam, że się Tobą nie zajmuję. A Ty? Co Ty robiłeś? Kiedy coś się pytałam, kiedy coś Ci opowiadałam, odpowiadałeś półsłówkami, czasem tylko kiwałeś głową na znak, że słuchasz. Pisząc to mam wyrzuty sumienia, bo przecież to Ty zawsze byłeś taki dobry i niewinny, a ja zawsze byłam najgorsza, nigdy Cię nie doceniałam i wszystko wyolbrzymiałam. Pewnie to, co teraz czuję, także wyolbrzymiam. I Cię nie rozumiem. I znów wszystko jest moją winą. I to ja powinnam się bardziej starać, bo Cię nie wspieram. Doskonale pamiętam naszą kłótnię po kwalifikacjach. Ja wyłam, Ty stałeś z tą swoją poważną, kamienną miną, w ogóle mną niewzruszony, bo przecież dla Ciebie liczysz się tylko Ty i Twoje dobro. Nigdy wcześniej przed nikim się tak nie ukorzyłam, jak wtedy przed Tobą. Teraz to ja mam dość. Odchodzę, chociaż szczerze mówiąc, to Ty już dawno ode mnie odszedłeś.
        Leżę. Co raz zerkam na list, szukam dopisku, że mam cię, żartowałam, wyszłam po wino, zaraz wrócę, kocham cię, ale nic nie ma. Nie ma kocham cię, nie ma nic oprócz żalu. Dzwonię, wysyłam smsy, na próżno. Siadam przed laptopem, piszę do niej długiego maila, by chociaż dała mi szansę ze sobą porozmawiać. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Do lotu mam jeszcze cały dzień, wchodzę pod lodowatą wodę w prysznicu, po czym idę spać, a gdy po kilku kiepsko przespanych godzinach wstaję, wciąż nie mam żadnej odpowiedzi od Saskii. Wszystkie nerwy wyładowuję w hotelowej siłowni, ale i to niewiele pomaga. Wracam do mojego sprawdzonego sposobu (nie)radzenia sobie z życiem, kładę się na łóżku i podrzucam małą piłeczkę w górę, co parę minut próbując skontaktować się z Saskią. Wieczorem siadam na balkonie i słucham, jak mnóstwo ludzi śpiewa jakąś grecką piosenkę ze stojącą na środku placu młodą dziewczyną. Jej głos jest przeraźliwie smutny, cała piosenka jest smutna, choć nie rozumiem ani słowa. Saskii by się spodobała. Pewnie wyciągnęłaby mnie tam, siadła po turecku i słuchała jak zaczarowana, przecierając łzy ze wzruszenia. Pewnie by tak było, gdyby tu ciągle była. Ale jej nie ma i  prawdopodobnie nigdy więcej nie będzie.
            Cudem widzę ją dzień przed meczem ze Słowenią w Hamburgu. Po przylocie z Aten do Berlina szukałem jej wszędzie, za każdym razem mniej lub bardziej delikatnie dawano mi do zrozumienia, że Saskia nie chce mieć ze mną kontaktu. Siedzi w jakiejś kafejce przy stoliku przy szybie, przegląda coś w notesie. Obserwuję ją przez kilka minut, przez cały ten czas jest sama, decyduję się więc do niej podejść i wszystko wyjaśnić. Kiedy staję przed nią i wypowiadam jej imię, Saskia od razu podnosi głowę do góry.
   -Wspaniale cię widzieć po półtorej miesiąca szukania ciebie – prycham, siadając na wolnym krześle. – Może chcesz mi coś powiedzieć?
   -Cóż, jestem zaskoczona, że mój list cię poruszył – odpowiada spokojnie. – Napisałam ci wszystko, co czułam, a pisałam to przez nasz ostatni, mniej lub bardziej wspólny, miesiąc. Nie czułam się z tobą szczęśliwa, więc odeszłam. Nie wiem, co mogłabym chcieć więcej powiedzieć.
   -Nie mogłaś mi tego wszystkiego wprost powiedzieć? – denerwuję się, chyba bardziej na siebie niż na nią, bo mam ochotę błagać ją, by do mnie wróciła.
   -Przecież mówiłam, ale za każdym razem odwracałeś to tak, że to nagle była moja wina i ja się czułam winna i ja się przyznawałam, że to ja cię zaniedbuję – mruczy, przecierając oczy. – To ty przy każdej kłótni mówiłeś, że skoro chcę, to możemy się rozstać. Ja ani razu tak nie powiedziałam, bo nawet nie myślałam o rozstaniu. Najwidoczniej to ty chciałeś się rozstać.
   -No tak, teraz to ja jestem wszystkiemu winien!
   -Trzeba było ze mną rozmawiać, a nie kazać mi się domyślać, Lukas.
            Saskia dopija kawę i wstaje od stołu, chowając swój notes do torebki.
   -Powodzenia – dotyka mojej dłoni. – Trzymaj się.
   -Ale ja nie chcę bez ciebie się trzymać– wstaję za nią. – Saskia, proszę cię, zacznijmy od nowa.
            Mam wrażenie, że wszyscy w kawiarni patrzą na nas i oczekują na jej ruch. Wciąż trzymamy się za dłonie, ale ona na mnie nie patrzy.
   -Nie teraz – kręci głową. – Chyba że wróci Lukas, którego poznałam. Bo ten, który jest teraz, jest dla mnie zupełnie obcym człowiekiem.

Świta, modlę się do Boga,
ale światło, które staje się coraz mocniejsze,
nie przyniesie mi mężczyzny, którego kocham


* * * * * *


            -Jeszcze nie ma mojego samolotu na tablicy, co nie?
 -Nie, nie ma.
            I oby nie było.
  -A ty kiedy w końcu jedziesz do rodziców?
  -Nie wiem, pewnie we środę, w poniedziałek i wtorek mam jeszcze zajęcia.
  -Aha.
            Od rana rozmowa w ogóle nam się nie klei. Bawię się pustym kubkiem po herbacie, nerwowo spoglądając na tablicę odlotów. Matteo rozgląda się po lotnisku, gdy zauważa dwa wolne miejsca proponuje, byśmy je zajęli. Siadamy, próbujemy rozmawiać, ale wychodzi nam tylko gadka-szmatka o pogodzie, która, nota bene, coraz bardziej wariuje, powodując opóźnienia albo odwołania lotów.
   -Nie chcę, żebyś wracał do Włoch – mówię wreszcie. – Nie chcę, żebyś do niej wracał.
   -Hej, Klara – Matteo delikatnie ujmuje moją twarz w swoje dłonie, bym na niego spojrzała. – To ty jesteś dla mnie najważniejsza, to dla ciebie przeniosłem się do Resovii. Myślisz, że gdybym cię nie kochał, to bym to zrobił? Próbowałem od niej odejść, poznałaś ją, wiesz, jaka jest.
            Nienormalna. Okropna.
   -Przeniesienie się do Polski było jedyną możliwością, bym mógł z tobą być.
   -Wiem, wiem – wzdycham zrezygnowana. – Po prostu czasem trudno mi znieść myśl, że w twoim życiu jest ktoś poza mną.
            Właściwie to nie wiem. I tego nie rozumiem.
  -To tylko sześć dni, kochanie – Matteo całuje mnie delikatnie w skroń. – Sześć dni i wracam do ciebie.
   -Nie do mnie, bo ja mieszkam tu, w Krakowie – mruczę. – Ty wracasz do Rzeszowa. To jakieś sto sześćdziesiąt osiem kilometrów odległości.
   -Ale to i tak bliżej niż gdybym miał grać w Modenie, prawda?
   -No prawda, prawda.
            Gówno prawda. Po pół godzinie samolot do Rzymu pokazuje się na tablicy odlotów, więc Matteo kieruje się do odprawy. Długo się nie żegnamy, bo przecież to tylko sześć dni. Smętnie idę na przystanek autobusowy, denerwując się na śnieg padający mi wprost na twarz. Wszystko mnie irytuje, najbardziej irytuję się na samą siebie i na to, że powinnam wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc Matteo uwolnić się od Flavii. Gdyby nie Erazmus w Modenie, prawdopodobnie wciąż snułabym się z dnia na dzień, nie oczekując niczego wielkiego. Matteo pokazał mi, że jeszcze tyle jest przede mną, że tyle jeszcze mogę zrobić dla siebie i dla świata, że w to uwierzyłam. Przez parę miesięcy stworzył mnie na nowo i chyba dlatego ciągle znoszę to, że oprócz mnie gdzieś jeszcze jest Flavia. W tej samej patologii trwa Julita. Może to rodzinne, może to tylko my jesteśmy tak głupie, nie wiem. Różnimy się tym, że Lita wierzy, że wreszcie będzie tą jedyną. Ja szybciej uwierzę w koniec świata niż w to, że Matteo zostawi Flavię.
Dzień przed Wigilią przyjeżdżamy do rodziców do Kielc. Jest zimno i śnieżnie, mnie się to nie podoba, Julicie wręcz przeciwnie. Nigdy nie lubiłam ani jesieni, ani zimy. Za świętami też zbytnio nie przepadałam. Kielc również nie lubię. Kojarzą mi tylko i wyłącznie z domem, ręczną i Babą Jagą. Zdecydowanie większe miejsce w moim sercu zajmuje Kraków no i Modena, oczywiście. Nieśpiesznie rozpakowuję rzeczy na te parę dni. Uśmiecham się, widząc wiszące na ścianach zdjęcia, na których jestem ja z Julitą. Czułość wzbudza we mnie kot siedzący w kuchni na parapecie i mama w koło powtarzająca, że się za nami stęskniła. Potem przyjeżdża z pracy tata i we czwórkę jemy wspólnie obiad, a potem jedziemy na zakupy. Dawno nie czułam się jak mała dziewczynka. Całkowicie zapominam o codziennych problemach, śmiejąc się, ubieram z Litą choinkę. Widząc na wyświetlaczu dzwoniącego telefonu zdjęcie Matteo, wychodzę do pustej kuchni.
   -Zostawiłem Flavię.
       Milczę, powoli analizuję to krótkie zdanie wypowiedziane przez Matteo. Koniec świata nie nastąpił. Albo go przegapiłam.
   -Naprawdę?
   -Naprawdę. Już dawno powinienem to zrobić. Poza tym, powiedziałem o nas rodzicom.
   -I?
   -Mają nadzieję niedługo cię poznać. Tęsknię za tobą, Klara. Powinienem cię tu ze sobą zabrać.
      Wymieniamy jeszcze kilka nieistotnych zdań, a gdy kończymy rozmawiać, jestem tak poruszona, że nie mogę powstrzymać łez. W radiu słyszę, że nie ma, nie ma Ciebie, śmieję się, bo to nieprawda, Matteo jest, daleko, ale jest i będzie, choć nieustannie bałam się, że odejdzie, że zostanie przy Flavii. Przez podekscytowanie w ogóle nie mogę spać. Leżę i uśmiecham się sama do siebie, wyobrażając sobie naszą wspólną przyszłość, w której jesteśmy jeszcze szczęśliwsi niż jesteśmy teraz. Kiedy dochodzę do wymyślania imion dla naszych dzieci, zza ściany obok słyszę płacz Julity. Po cichu pukam do niej, jako że nic się nie odzywa, wchodzę. Bez słów podaje mi telefon włączony na facebooku na profilu jej Kuby, dokładnie na zdjęciu USG jego żony. Od początku to dla mnie przewidywałam taki scenariusz, bo to ja perfidnie z całą swoją perfidnością, od samego początku, odkąd poznałam Matteo, chciałam go odbić Flavii. Karma powinna do mnie wrócić, a Julitę, długo nieświadomą faktu, że Jakub ma żonę, powinna zostawić w spokoju. Właściwie to byłam przygotowana, że dla Matteo będę krótkotrwałym romansem, chwilowym zauroczeniem. Poza tym, w przeciwieństwie do Jakuba, Piano nic mi nie obiecywał i za to jestem mu wdzięczna.
            Sylwestra spędzamy we dwójkę. Siedzimy przed telewizorem, oglądamy jedną z telewizyjnych imprez, specjalnie przygotowaną na ten „wyjątkowy” dzień i pijemy szampana z butelki. Gdy zapada chwila milczenia, Matteo pyta mnie o Julitę.
   -Czułabym się tak samo źle jak ona, gdyby Flavia zaszła z tobą w ciążę – odpowiadam beznamiętnie, przypominając sobie tę przedwigilijną przepłakaną z Litą noc. – Jej przyjaciółka ledwo co wyciągnęła ją dzisiaj z domu. W ogóle nie myślałam, że ty to zrobisz.
   -Że zostawię Flavię? Powinienem zrobić to od razu, kiedy ciebie poznałem.
   -A no wiesz… co się z nią teraz dzieje?
   -Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Poradzi sobie.
        Po raz pierwszy dopadają mnie wyrzuty sumienia, które staram się nieskutecznie zatuszować alkoholem. Wciąż próbuję trzymać fason, by Matteo niczego się nie domyślił. Kiedy usypia po trzeciej nad ranem, chowam się w kuchni z jego telefonem i wysyłam do Flavii smsa: Przepraszam, nie chciałem cię zranić. Po chwili dostaję w odpowiedzi krótkie Wiem, powodzenia, co boleśnie uświadamia mnie, że to nie ona jest zła, tylko ja. Tylko i wyłącznie ja.


Śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi
Niewinnością białym płaszczem
Twoich śladów nie wypatrzę

Nie mam cię na zawsze                     


-------------------------------------------------------

     Śpieszę z wyjaśnieniem, że Ederlezi, zwane także w Serbii Djurdjevdanem, jest świętem cygańskim. W wierzeniach Romów noc szóstego maja jest świętem wiosny i o tym też opowiada Ederlezi, stara cygańska pieśń, będąca jednocześnie bazą do motywów, które wybrałam do tych historii. Najpierw, zupełnie przez przypadek, koleżanka przypomniała mi polską wersję, potem znalazłam najpierw serbską, a następnie grecką wersję. Nie mogłam znaleźć jakiegoś wspólnego tytułu dla tych historii, dlatego sięgnęłam do wersji tureckiej (i jakby się ktoś zastanawiał, jest jeszcze wersja bułgarska tej pieśni).

Komentarze

  1. to jest jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie napisałaś, ale jest bardzo ładna (ale pojechałaś po Lukasie :c)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za Bregovica uwielbiam, biję pokłony i szanuję niezmiernie. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że dopiero teraz, ale jestem i czytam i komentuję! Smutne te historie, wszystkie trzy. Ale ty masz chyba upodobanie do bad endów, no nie? :P Wszystkie historie są świetne, ale chyba najgorsza jest ta trzecia. Niby wszystko się ułożyło po myśli Klary, ale ona jeszcze przez chwilę nie będzie czuć się dobrze. Jakby na to nie patrzeć, odbiła chłopaka innej dziewczynie. Ale w sumie to dobrze o niej świadczy, że ma wyrzuty sumienia, więc myślę, że u nich ostatecznie wszystko będzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli jest jeszcze turecka wersja to mogłaś tu Kubiaka wcisnąć. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na nowy rozdział na http://wbrew-rozsadkowi.blogspot.com/. Nie wiem czy się w to bawiasz, ale zostałaś również nominowana przeze mnie do Liebster Award :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stalker

Ave Delfina (II)