I've sowed pain and instead of it, love will sprout in another spring.
Trzy różne historie, trzy różne tła oparte o jeden i ten sam motyw, stanowiący inspirację dla tych historii. Najpierw poznacie Milę, potem Saskię, a na końcu Klarę.
Śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi
-------------------------------------------------------
Śpieszę z wyjaśnieniem, że Ederlezi, zwane także w Serbii Djurdjevdanem, jest świętem cygańskim. W wierzeniach Romów noc szóstego maja jest świętem wiosny i o tym też opowiada Ederlezi, stara cygańska pieśń, będąca jednocześnie bazą do motywów, które wybrałam do tych historii. Najpierw, zupełnie przez przypadek, koleżanka przypomniała mi polską wersję, potem znalazłam najpierw serbską, a następnie grecką wersję. Nie mogłam znaleźć jakiegoś wspólnego tytułu dla tych historii, dlatego sięgnęłam do wersji tureckiej (i jakby się ktoś zastanawiał, jest jeszcze wersja bułgarska tej pieśni).
* * * * * *
Już po wszystkim. Nałożyli sobie obrączki,
pocałowali się. To koniec. Dla mnie to nie ślub, to pogrzeb. Podobno goście nie
powinni przychodzić na ślub w bieli, by nie przynieść pannie młodej
nieszczęścia w życiu. Ona mi je przyniosła, czas więc na mój odwet. Głęboko
uwierzyłam w ten przesąd, odkąd zobaczyłam w jej dłoniach konwalie, które On
niegdyś zwykł mi dawać. Nie zostało mi po Nim nic. Dzielnie udawałam, że wcale
nie było Go w moim życiu, że nie wiem, kto to jest. Do dziś. Od dawna
wiedziałam o Ich ślubie, każdemu, kto się mnie o to spytał mówiłam, że życzę Im
szczęścia. Co niby innego miałabym powiedzieć? Że mam ochotę ukręcić Jej łeb?
Na każde wspomnienie o Nim wszyscy patrzą się na mnie ze współczuciem. Nie
potrzebuję niczyjego współczucia. Potrzebuję zemsty.
Idę prosto nad Dunaj. Plotę wianek z ostatnich
konwalii, które rosły w moim małym zagajniku, ukrytym pośród tylu drzew.
Puszczam go na wodę, przez chwilę patrzę się, jak dryfuje na jej powierzchni,
po czym sama do niej wchodzę. Nie śpieszę się, woda jest zimna, ale na pewno
nie bardziej od mojego serca.
-Djurdjevdan był wczoraj. Poza tym z tego,
co mi wiadomo, dziewczyny wchodzą do wody przed wschodem Słońca, a nie podczas
jego zachodu. No i to raczej cygańskie święto, a ty Cyganką nie jesteś.
Powinnam się spodziewać, że Aleksandar
mnie tu znajdzie. Zdejmuje buty, podwija nogawki od dresów i wchodzi na sam
brzeg rzeki.
-No chodź, woda jest zimna, masz mokrą
sukienkę, przeziębisz się niepotrzebnie – wyciąga do mnie dłoń. – No już, Mila,
wyłaź.
-Byłam tam – stoję uparcie w miejscu. –
Widziałam ich.
-No i po co?
-Nie wiem.
-Ja tym bardziej nie wiem. Wykąpałaś się
już? Możemy stąd iść?
-A może ja chcę się utopić?
Aleksandar wybucha głośnym śmiechem.
-Nie gadaj głupot – mówi. – Pójdziemy do
ciebie, przebierzesz się, potem pójdziemy do mnie, rozpalimy ognisko i napijemy
się nalewki.
-Najebię się.
-Lepsze to od utopienia się.
Więc idziemy przez ulice Belgradu, ja w
sukience mokrej do połowy, on z jedną mokrą nogawką, która mu się w wodzie
rozwinęła. Oboje śpiewamy jedną i tę samą piosenkę, tak głośno, że wciąż
przyciągamy spojrzenia ludzi, którzy zapewne biorą nas za niegroźnych dziwaków,
ewentualnie za pijaków. Nie przejmuję się tym. W moim domu jesteśmy zaledwie
parę minut, moja matka jest tak zaabsorbowana książką, że w ogóle nie zwraca na
nas uwagi, a ojca jak zwykle nie ma i nawet nie chcę wiedzieć, gdzie on jest.
Do domu Aleksandara docieramy złapanym w ostatniej chwili autobusem. Wyciągamy
z komórki drewno, które układamy za jego domem, co zajmuje nam o wiele mniej
czasu niż rozpalenie całego stosu. W końcu, gdy nam już się to udaje, siadamy
blisko ognia, powoli sącząc wiśniową nalewkę. Niebo zaczyna wypełniać się
gwiazdami, oparta o ramię Aleksa szukam razem z nim konstelacji, ale oboje
jesteśmy raczej kiepskimi astronomami.
-O, zobacz te – Aleks pokazuje mi zbitkę
gwiazd. – Co ci to przypomina?
-No nie wiem – kładę się plecami na koc. –
Konwalię? Tak, konwalię. A tobie?
-Dlaczego konwalię? – Aleksandar kładzie się
obok mnie. – Mi to bardziej przypomina jakąś wierzbę czy coś, ale okej, niech
będzie po twojemu. To będzie nasza konstelacja, nazwiemy ją Djurdjevdan, na
pamiątkę ciebie i mnie.
Mój wybuch płaczu Aleks interpretuje
nie jako płacz ze wzruszenia, choć tak właśnie powinien go odebrać. Od wielu
lat jest moją jedyną podporą w życiu i każdym, nawet najmniejszym gestem
pokazuje mi, że mogę zawsze na niego liczyć. Mój świat istnieje między Belgradem a Perugią,
nic więcej nie ma, nikogo więcej nie ma. Wiele razy buntuję się przeciwko
takiemu stanowi rzeczy, ale Belgrad uparcie trzyma mnie przy sobie, rzucając
kolejne kłody pod nogi, które dzielnie i z gracją staram się przeskakiwać.
-Strasznie się wzruszyłam – pociągam nosem.
-To ze wzruszenia? – Aleksandar ze śmiechem
przeciera moje mokre policzki. – Jesteś niemożliwa.
-Bo co, bo się wzruszyłam? – pozwalam mu się
szczelniej objąć. – Wzruszam się tobą, wzruszam się twoją nieskończoną
cierpliwością i dobrocią dla mnie. Jako jedyny ciągle jesteś przy mnie.
-I będę. Zawsze będę.
Wierzę mu w to. Wierzę w to aż do
dziś. Dziś strach otacza mnie z każdej strony, strach jest w każdym kącie,
strach leży na łóżku, stoi za drzwiami, wchodzi po schodach, siedzi w mojej
głowie. Jestem zupełnie sama i uświadamiam sobie, że tak już zostanie.
Aleksandar nie może wciąż przy mnie być, on ma swoje życie, jego życie jest
ważniejsze od mojego. Mnie już nic nie czeka. Przebieram się w białą sukienkę,
zamykam dom, klucze zostawiam pod wycieraczką i idę przed siebie. Dochodzę pod
Dunaj, powoli wchodzę do wody, zamykam oczy. To koniec.
Jej imię będzie wspominane
Każdego innego dnia
Oprócz djurdjevdana
* * * * * * *
Saskia siedzi na balkonie, łapiąc
ostatnie promienie słońca. Nie odrywam od niej wzroku, leżę na łóżku i
przyglądam się jej. Powoli przygotowuję się do jej odejścia, które, jak sama
stwierdziła, ‘prędzej czy później nadejdzie’. Zachowywanie się, jakbym nie miał
o niczym pojęcia, przychodzi mi z łatwością, sam nawet nie wiem, czemu. W
ostatnich miesiącach właściwie przez cały czas nie byłem sobą.
-Lukas, idziemy na spacer? – Saskia cicho
zamyka za sobą drzwi balkonowe. – Pojutrze już wylatujemy, chciałabym jeszcze
porobić parę zdjęć.
-Idź sama – mruczę, podkładając poduszkę pod
głowę. Saskia związuje włosy w koka, chowa aparat do torby i już ma wychodzić,
ale naciskając klamkę, odwraca się.
-Nie mam już siły sama zbierać nas z
kawałków – mówi krótko i wychodzi, pierwszy raz zmuszając mnie do
jakiegokolwiek przemyślenia naszej sytuacji. Kątem oka dostrzegam jej notes
leżący na biurku. Zaglądam do niego, ale tych paru pokreślonych kartek nie
znajduję, został tylko ślad po ich wyrwaniu. Czyli Saskia podjęła już decyzję…
Przeszukuję jej rzeczy, jednak nigdzie nie znajduję niczego, żadnych kartek,
żadnego listu. Chowam telefon z portfelem do plecaka i decyduję się ją znaleźć,
chociaż nie mam pojęcia, gdzie poszła. Powoli rozglądam się, czy nie siadła w
ogródku przy którejś z restauracji czy kafejce, szukam jej w coraz to większym
tłumie. Przypominam sobie, że rano wspominała, że chciałaby porobić zdjęcia Panteonu
w nocy, więc kieruję się ku Akropolowi. Powoli wchodzę na szczyt, jednak uświadamiam
sobie, że cały kompleks od niecałej godziny jest zamknięty, więc wracam do
kawiarni znajdującej się przy naszym hotelu. Siadam przy małym stoliku z
widokiem na drzwi hotelowe, wcześniej zaglądając do pokoju. Wciąż jej nie ma.
Nie odpowiada na smsy, nie odbiera połączeń. Nie mogąc usiedzieć w miejscu,
zaczynam kręcić się po najbliższej okolicy. W Radomiu, kiedy się kłóciliśmy
albo Saskia miała zły humor, zwykle wychodziła na spacer do parku przy naszym
bloku. Czekam na nią do trzeciej w nocy, w końcu poddaję się i wracam do
hotelu. W pokoju nie ma śladu po jej rzeczach, czuję tylko zapach perfum, które
zwykle używa, a na stoliku leży koperta. To
już od dawna nie miało sensu, czytam dokładnie to samo, co czytałem
paręnaście dni wcześniej. Domyślając się, że dalsza część listu jest również
identyczna, przebiegam wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Od dobrych paru miesięcy Cię nie ma i nie
wiem, gdzie jesteś, choć dzielimy mieszkanie, łóżko i życie (co do ostatniego
mam wątpliwości). Robiłam wszystko, by pomóc Ci wrócić na właściwe tory po tych
nieszczęsnych kwalifikacjach, ale Ty, na przekór sobie, wciąż tkwisz w
Berlinie, stoisz na środku boiska i nie wierzysz. Podczas spadku formy klubu
wręcz wnikałeś w ściany, prawie nie rozmawialiśmy. Zdobyty przez Was Puchar
Polski niewiele pomógł. Uparcie wracasz do tamtego przegranego meczu z Polakami
i nawet nie chcę widzieć, ile razy analizowałeś każdą akcje w głowie. Oddaliłeś
się ode mnie. Na każdą moją próbę reagowałeś niechęcią albo obojętnością.
Przestaliśmy się tulić, całować, kochać. Zarzucałeś mi, że nie jestem z Tobą,
że o Ciebie nie dbam, że się Tobą nie zajmuję. A Ty? Co Ty robiłeś? Kiedy coś
się pytałam, kiedy coś Ci opowiadałam, odpowiadałeś półsłówkami, czasem tylko
kiwałeś głową na znak, że słuchasz. Pisząc to mam wyrzuty sumienia, bo przecież
to Ty zawsze byłeś taki dobry i niewinny, a ja zawsze byłam najgorsza, nigdy
Cię nie doceniałam i wszystko wyolbrzymiałam. Pewnie to, co teraz czuję, także
wyolbrzymiam. I Cię nie rozumiem. I znów wszystko jest moją winą. I to ja
powinnam się bardziej starać, bo Cię nie wspieram. Doskonale pamiętam naszą
kłótnię po kwalifikacjach. Ja wyłam, Ty stałeś z tą swoją poważną, kamienną
miną, w ogóle mną niewzruszony, bo przecież dla Ciebie liczysz się tylko Ty i
Twoje dobro. Nigdy wcześniej przed nikim się tak nie ukorzyłam, jak wtedy przed
Tobą. Teraz to ja mam dość. Odchodzę, chociaż szczerze mówiąc, to Ty już dawno
ode mnie odszedłeś.
Leżę. Co raz zerkam na list, szukam
dopisku, że mam cię, żartowałam, wyszłam
po wino, zaraz wrócę, kocham cię, ale nic nie ma. Nie ma kocham cię, nie ma nic oprócz żalu. Dzwonię,
wysyłam smsy, na próżno. Siadam przed laptopem, piszę do niej długiego maila,
by chociaż dała mi szansę ze sobą porozmawiać. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
Do lotu mam jeszcze cały dzień, wchodzę pod lodowatą wodę w prysznicu, po czym
idę spać, a gdy po kilku kiepsko przespanych godzinach wstaję, wciąż nie mam
żadnej odpowiedzi od Saskii. Wszystkie nerwy wyładowuję w hotelowej siłowni,
ale i to niewiele pomaga. Wracam do mojego sprawdzonego sposobu (nie)radzenia
sobie z życiem, kładę się na łóżku i podrzucam małą piłeczkę w górę, co parę
minut próbując skontaktować się z Saskią. Wieczorem siadam na balkonie i
słucham, jak mnóstwo ludzi śpiewa jakąś grecką piosenkę ze stojącą na środku
placu młodą dziewczyną. Jej głos jest przeraźliwie smutny, cała piosenka jest
smutna, choć nie rozumiem ani słowa. Saskii by się spodobała. Pewnie
wyciągnęłaby mnie tam, siadła po turecku i słuchała jak zaczarowana,
przecierając łzy ze wzruszenia. Pewnie by tak było, gdyby tu ciągle była. Ale
jej nie ma i prawdopodobnie nigdy więcej
nie będzie.
Cudem widzę ją dzień przed meczem ze
Słowenią w Hamburgu. Po przylocie z Aten do Berlina szukałem jej wszędzie, za
każdym razem mniej lub bardziej delikatnie dawano mi do zrozumienia, że Saskia
nie chce mieć ze mną kontaktu. Siedzi w jakiejś kafejce przy stoliku przy
szybie, przegląda coś w notesie. Obserwuję ją przez kilka minut, przez cały ten
czas jest sama, decyduję się więc do niej podejść i wszystko wyjaśnić. Kiedy
staję przed nią i wypowiadam jej imię, Saskia od razu podnosi głowę do góry.
-Wspaniale cię widzieć po półtorej miesiąca
szukania ciebie – prycham, siadając na wolnym krześle. – Może chcesz mi coś
powiedzieć?
-Cóż, jestem zaskoczona, że mój list cię
poruszył – odpowiada spokojnie. – Napisałam ci wszystko, co czułam, a pisałam
to przez nasz ostatni, mniej lub bardziej wspólny, miesiąc. Nie czułam się z
tobą szczęśliwa, więc odeszłam. Nie wiem, co mogłabym chcieć więcej powiedzieć.
-Nie mogłaś mi tego wszystkiego wprost
powiedzieć? – denerwuję się, chyba bardziej na siebie niż na nią, bo mam ochotę
błagać ją, by do mnie wróciła.
-Przecież mówiłam, ale za każdym razem
odwracałeś to tak, że to nagle była moja wina i ja się czułam winna i ja się
przyznawałam, że to ja cię zaniedbuję – mruczy, przecierając oczy. – To ty przy
każdej kłótni mówiłeś, że skoro chcę, to możemy się rozstać. Ja ani razu tak
nie powiedziałam, bo nawet nie myślałam o rozstaniu. Najwidoczniej to ty
chciałeś się rozstać.
-No tak, teraz to ja jestem wszystkiemu
winien!
-Trzeba było ze mną rozmawiać, a nie kazać
mi się domyślać, Lukas.
Saskia
dopija kawę i wstaje od stołu, chowając swój notes do torebki.
-Powodzenia – dotyka mojej dłoni. – Trzymaj
się.
-Ale ja nie chcę bez ciebie się trzymać–
wstaję za nią. – Saskia, proszę cię, zacznijmy od nowa.
Mam wrażenie, że wszyscy w kawiarni
patrzą na nas i oczekują na jej ruch. Wciąż trzymamy się za dłonie, ale ona na
mnie nie patrzy.
-Nie teraz – kręci głową. – Chyba że wróci
Lukas, którego poznałam. Bo ten, który jest teraz, jest dla mnie zupełnie obcym
człowiekiem.
Świta, modlę się do Boga,
ale światło, które staje się
coraz mocniejsze,
nie przyniesie mi mężczyzny,
którego kocham
* * * * * *
-Jeszcze nie ma mojego samolotu na
tablicy, co nie?
-Nie, nie ma.
I
oby nie było.
-A ty kiedy w końcu jedziesz do rodziców?
-Nie wiem, pewnie we środę, w poniedziałek i
wtorek mam jeszcze zajęcia.
-Aha.
Od rana rozmowa w ogóle nam się nie
klei. Bawię się pustym kubkiem po herbacie, nerwowo spoglądając na tablicę
odlotów. Matteo rozgląda się po lotnisku, gdy zauważa dwa wolne miejsca
proponuje, byśmy je zajęli. Siadamy, próbujemy rozmawiać, ale wychodzi nam
tylko gadka-szmatka o pogodzie, która, nota bene, coraz bardziej wariuje,
powodując opóźnienia albo odwołania lotów.
-Nie chcę, żebyś wracał do Włoch – mówię
wreszcie. – Nie chcę, żebyś do niej wracał.
-Hej, Klara – Matteo delikatnie ujmuje moją
twarz w swoje dłonie, bym na niego spojrzała. – To ty jesteś dla mnie
najważniejsza, to dla ciebie przeniosłem się do Resovii. Myślisz, że gdybym cię
nie kochał, to bym to zrobił? Próbowałem od niej odejść, poznałaś ją, wiesz,
jaka jest.
Nienormalna.
Okropna.
-Przeniesienie się do Polski było jedyną możliwością,
bym mógł z tobą być.
-Wiem, wiem – wzdycham zrezygnowana. – Po
prostu czasem trudno mi znieść myśl, że w twoim życiu jest ktoś poza mną.
Właściwie
to nie wiem. I tego nie rozumiem.
-To tylko sześć dni, kochanie – Matteo całuje
mnie delikatnie w skroń. – Sześć dni i wracam do ciebie.
-Nie do mnie, bo ja mieszkam tu, w Krakowie
– mruczę. – Ty wracasz do Rzeszowa. To jakieś sto sześćdziesiąt osiem
kilometrów odległości.
-Ale to i tak bliżej niż gdybym miał grać w
Modenie, prawda?
-No prawda, prawda.
Gówno
prawda. Po pół godzinie samolot do Rzymu pokazuje się na tablicy odlotów,
więc Matteo kieruje się do odprawy. Długo się nie żegnamy, bo przecież to tylko sześć dni. Smętnie idę na
przystanek autobusowy, denerwując się na śnieg padający mi wprost na twarz.
Wszystko mnie irytuje, najbardziej irytuję się na samą siebie i na to, że
powinnam wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc Matteo uwolnić się od Flavii. Gdyby
nie Erazmus w Modenie, prawdopodobnie wciąż snułabym się z dnia na dzień, nie
oczekując niczego wielkiego. Matteo pokazał mi, że jeszcze tyle jest przede
mną, że tyle jeszcze mogę zrobić dla siebie i dla świata, że w to uwierzyłam.
Przez parę miesięcy stworzył mnie na nowo i chyba dlatego ciągle znoszę to, że
oprócz mnie gdzieś jeszcze jest Flavia. W tej samej patologii trwa Julita. Może to rodzinne, może to tylko my jesteśmy
tak głupie, nie wiem. Różnimy się tym, że Lita wierzy, że wreszcie będzie tą jedyną. Ja szybciej uwierzę w koniec
świata niż w to, że Matteo zostawi Flavię.
Dzień przed Wigilią przyjeżdżamy do rodziców do
Kielc. Jest zimno i śnieżnie, mnie się to nie podoba, Julicie wręcz przeciwnie.
Nigdy nie lubiłam ani jesieni, ani zimy. Za świętami też zbytnio nie
przepadałam. Kielc również nie lubię. Kojarzą mi tylko i wyłącznie z domem,
ręczną i Babą Jagą. Zdecydowanie większe miejsce w moim sercu zajmuje Kraków no
i Modena, oczywiście. Nieśpiesznie rozpakowuję rzeczy na te parę dni. Uśmiecham
się, widząc wiszące na ścianach zdjęcia, na których jestem ja z Julitą. Czułość
wzbudza we mnie kot siedzący w kuchni na parapecie i mama w koło powtarzająca,
że się za nami stęskniła. Potem przyjeżdża z pracy tata i we czwórkę jemy
wspólnie obiad, a potem jedziemy na zakupy. Dawno nie czułam się jak mała
dziewczynka. Całkowicie zapominam o codziennych problemach, śmiejąc się,
ubieram z Litą choinkę. Widząc na wyświetlaczu dzwoniącego telefonu zdjęcie
Matteo, wychodzę do pustej kuchni.
-Zostawiłem
Flavię.
Milczę, powoli analizuję to krótkie
zdanie wypowiedziane przez Matteo. Koniec świata nie nastąpił. Albo go
przegapiłam.
-Naprawdę?
-Naprawdę.
Już dawno powinienem to zrobić. Poza tym, powiedziałem o nas rodzicom.
-I?
-Mają
nadzieję niedługo cię poznać. Tęsknię za tobą, Klara. Powinienem cię tu ze sobą
zabrać.
Wymieniamy
jeszcze kilka nieistotnych zdań, a gdy kończymy rozmawiać, jestem tak
poruszona, że nie mogę powstrzymać łez. W radiu słyszę, że nie ma, nie ma Ciebie, śmieję się, bo to nieprawda, Matteo jest,
daleko, ale jest i będzie, choć nieustannie bałam się, że odejdzie, że zostanie
przy Flavii. Przez podekscytowanie w ogóle nie mogę spać. Leżę i uśmiecham się
sama do siebie, wyobrażając sobie naszą wspólną przyszłość, w której jesteśmy
jeszcze szczęśliwsi niż jesteśmy teraz. Kiedy dochodzę do wymyślania imion dla
naszych dzieci, zza ściany obok słyszę płacz Julity. Po cichu pukam do niej,
jako że nic się nie odzywa, wchodzę. Bez słów podaje mi telefon włączony na
facebooku na profilu jej Kuby,
dokładnie na zdjęciu USG jego żony. Od początku to dla mnie przewidywałam taki
scenariusz, bo to ja perfidnie z całą swoją perfidnością, od samego początku,
odkąd poznałam Matteo, chciałam go odbić Flavii. Karma powinna do mnie wrócić,
a Julitę, długo nieświadomą faktu, że Jakub ma żonę, powinna zostawić w
spokoju. Właściwie to byłam przygotowana, że dla Matteo będę krótkotrwałym
romansem, chwilowym zauroczeniem. Poza tym, w przeciwieństwie do Jakuba, Piano
nic mi nie obiecywał i za to jestem mu wdzięczna.
Sylwestra spędzamy we dwójkę.
Siedzimy przed telewizorem, oglądamy jedną z telewizyjnych imprez, specjalnie
przygotowaną na ten „wyjątkowy” dzień i pijemy szampana z butelki. Gdy zapada
chwila milczenia, Matteo pyta mnie o Julitę.
-Czułabym się tak samo źle jak ona, gdyby
Flavia zaszła z tobą w ciążę – odpowiadam beznamiętnie, przypominając sobie tę
przedwigilijną przepłakaną z Litą noc. – Jej przyjaciółka ledwo co wyciągnęła
ją dzisiaj z domu. W ogóle nie myślałam, że ty to zrobisz.
-Że zostawię Flavię? Powinienem zrobić to od
razu, kiedy ciebie poznałem.
-A no wiesz… co się z nią teraz dzieje?
-Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Poradzi sobie.
Po raz pierwszy dopadają mnie wyrzuty
sumienia, które staram się nieskutecznie zatuszować alkoholem. Wciąż próbuję
trzymać fason, by Matteo niczego się nie domyślił. Kiedy usypia po trzeciej nad
ranem, chowam się w kuchni z jego telefonem i wysyłam do Flavii smsa: Przepraszam, nie chciałem cię zranić. Po
chwili dostaję w odpowiedzi krótkie Wiem,
powodzenia, co boleśnie uświadamia mnie, że to nie ona jest zła, tylko ja.
Tylko i wyłącznie ja.
Śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi
Niewinnością białym
płaszczem
Twoich śladów nie wypatrzę
Nie mam cię na zawsze
-------------------------------------------------------
Śpieszę z wyjaśnieniem, że Ederlezi, zwane także w Serbii Djurdjevdanem, jest świętem cygańskim. W wierzeniach Romów noc szóstego maja jest świętem wiosny i o tym też opowiada Ederlezi, stara cygańska pieśń, będąca jednocześnie bazą do motywów, które wybrałam do tych historii. Najpierw, zupełnie przez przypadek, koleżanka przypomniała mi polską wersję, potem znalazłam najpierw serbską, a następnie grecką wersję. Nie mogłam znaleźć jakiegoś wspólnego tytułu dla tych historii, dlatego sięgnęłam do wersji tureckiej (i jakby się ktoś zastanawiał, jest jeszcze wersja bułgarska tej pieśni).
to jest jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie napisałaś, ale jest bardzo ładna (ale pojechałaś po Lukasie :c)
OdpowiedzUsuńZa Bregovica uwielbiam, biję pokłony i szanuję niezmiernie. <3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz, ale jestem i czytam i komentuję! Smutne te historie, wszystkie trzy. Ale ty masz chyba upodobanie do bad endów, no nie? :P Wszystkie historie są świetne, ale chyba najgorsza jest ta trzecia. Niby wszystko się ułożyło po myśli Klary, ale ona jeszcze przez chwilę nie będzie czuć się dobrze. Jakby na to nie patrzeć, odbiła chłopaka innej dziewczynie. Ale w sumie to dobrze o niej świadczy, że ma wyrzuty sumienia, więc myślę, że u nich ostatecznie wszystko będzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńJeśli jest jeszcze turecka wersja to mogłaś tu Kubiaka wcisnąć. ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział na http://wbrew-rozsadkowi.blogspot.com/. Nie wiem czy się w to bawiasz, ale zostałaś również nominowana przeze mnie do Liebster Award :)
OdpowiedzUsuń