mad about you (III)
Give me all your true hate and I'll translate it in our bed
Into never seen passion, never seen passion
That it why I am so mad about you
Wchodząc do mieszkania zauważam
ślady czyjejś obecności. Fałsz dochodzący z kuchni z pewnością nie należy do
Majki. Majka nie ma też takiej dużej czarnej kurtki i kajaków zamiast butów.
-Miałeś być wieczorem – staję w wejściu do
kuchni i patrzę na wywijającego przy blacie Michała. – Co robisz?
-Tosty – uśmiecha się dumny z siebie.
-A po co ci mój fartuch do robienia tostów?
-Żebym się nie pobrudził – Michał bez
ostrzeżenia podchodzi i całuje mnie w usta. Zirytowana odsuwam się od niego,
ale on nie wygląda, jakby się tym w jakikolwiek sposób przejął.
-Michał, rozmawialiśmy o tym – opieram się o
gorący kaloryfer, by ogrzać zmarznięte dłonie. – To wcale nie było potrzebne.
-Co nie było potrzebne? – Niedźwiedź stawia
na stole talerz z tostami. – To, że cię pocałowałem? No właśnie było, bo się
stęskniłem za tobą. A teraz jedz.
-Zawsze podziwiałam twoje kulinarne
zdolności – wzdycham ciężko i siadam przy stole. – O której przyleciałeś?
-Po dziesiątej. Majka mnie odebrała i do was
przywiozła.
-Ta mała żmija spiskowała z tobą za moimi
plecami? Na piechotę będzie zapieprzać do Wałcza.
-Ona trzyma moją stronę.
-Zgadnij, kto i gdzie jej nie będzie
trzymał.
Dobry nastrój Michała błyskawicznie
pryska. W milczeniu czeka, aż jego tosty się zrobią i siada naprzeciw mnie.
-Mam nadzieję, że nie usłyszę, że to ja
jestem wszystkiemu winien – powoli przeżuwa jeden kęs. – I że Monika nie będzie
robiła żadnych problemów.
-Pamiętaj, że ja byłam zaręczona, a teraz ze
ślubu nici – wzruszam ramionami. – To ja się będę tłumaczyć, dlaczego tak się
stało. Przyjedzie Ewka, będzie się chwalić swoim idealnym narzeczonym i
idealnie zaplanowanym ślubem, ciotka Danka zacznie wypytywać, dlaczego nie
przyjechałam z Rafałem, a wiesz, jak to się wszystko skończy? Zamknę się w
pokoju i będę wyć. Wspaniały scenariusz, co nie?
-Matyldziu, zawsze możemy dać dzidę do
Turcji.
-Misiałku, mogłeś wcześniej o tym pomyśleć.
Do mieszkania wchodzi Majka. Kiwa głową
na powitanie i w milczeniu wstawia wodę na herbatę.
-A ty co jesteś taka nijaka? – zagaduje ją
Michał. – Coś się stało?
-Sama nie wiem – siada obok mnie. – Chyba
się nam nie układa.
-Tobie z Igorem? – biorę do rąk ostatniego
tosta. – Przecież ty nigdy na wasz związek nie narzekałaś.
-No bo ostatnio coś się popsuło – Majka
nerwowo skubie rękaw swetra. – Nie wiem, co się stało. Mało rozmawiamy, on
odpowiada mi półsłówkami. W jakiś sposób czuję się temu winna, ale przecież nic
nie zrobiłam. Nie spytam się go o to, co się dzieje, bo on powie, że nic się
nie dzieje. On już pewnie ma mnie dosyć i chce ze mną zerwać.
-Wy, kobiety, macie jakąś zdolność do
nadinterpretacji faktów – mruczy Michał. – Po prostu może nie ma ci nic
ciekawego do powiedzenia, więc woli sobie siedzieć cicho żeby cię nie zawalać
pierdołami.
-Ale to zawsze trzeba sobie mówić ciekawe
rzeczy? – brnie dalej Majka. – Moje wszystkie znajome prawie cały czas piszą ze
swoimi chłopakami, a ja?
-Piszesz do niego?
-Ale ja już nie wiem, co mam do niego pisać!
-Może on ma teraz tak samo?
-Tak, a potem zwali całą winę na nią –
odzywam się. – Powie, że to ona się nie stara. W związku tak nie wolno robić!
Trzeba też spojrzeć na siebie. Ja na przykład wciąż zastanawiam się, co
zrobiłam źle, że Rafał ode mnie odszedł.
-O nie nie, do tego tematu wracać nie
będziemy – w Misiu budzi się drzemiący dotąd Niedźwiedź. – On był w ogóle jakiś
wybrukowany i niedokończony. Co to miało być, że przestał cię kochać? Tak się
nie da.
Dyskusja między nami toczy się do
późnego wieczora dopóki do Majki nie odzywa się Igor. Majka co raz chichra się
jak głupia do telefonu, wreszcie zadowolona zamyka się w swoim pokoju.
-Chyba kryzys zażegnany – uśmiecha się
Michał. – To mamy czas, żeby porozmawiać o nas.
-Ja to bym wolała się spakować – mówię. –
Chodź, ściągniesz mi z szafy walizkę.
-A może przejdźmy gdzieś?
-Gdzie niby ty chcesz teraz iść?
-Na spacer. O, po Starówce na przykład.
Gdybym nie uległa jego wzrokowi,
zdecydowanie nie byłabym sobą. Majka nie jest zainteresowana spacerem z nami,
więc wychodzimy tylko we dwójkę. Całą drogę autobusem Michał gada, z wyjątkową
dla niego radością parę razy zgadza się na zdjęcie czy też autograf. Nie wiem
czy to magia świąt tak zadziałała, czy też mój Miszka totalnie zwariował. Co
więcej, podczas spaceru robi nam mnóstwo wspólnych zdjęć, co jest do niego
zupełnie niepodobne. Gdy w końcu stwierdzam, że jest mi zimno, wchodzimy do
jakiegoś pubu, w którym, ku naszemu zaskoczeniu, odbywa się coś na kształt
rekolekcji.
-O nie, wychodzimy – oznajmia stanowczo mój
Niedźwiadek. – Pierdół słuchać nie będę.
-O tak, zostajemy – uśmiecham się szeroko,
ciesząc się, że w ciągu paru sekund wróciła moja turecka maruda. Biorę go za
dłoń i ciągnę w stronę pierwszego wolnego stolika ustawionego pod ścianą.
Michał wciąż marudzi pod nosem i nawet zamówiony przeze mnie grzaniec nie sprawia,
że Miś przestaje marudzić.
-No słyszysz te bzdury? – prycha. – Bóg jest
zawsze z nami, dobre sobie!
-To idź mu powiedz, że nie wierzysz w jego
Boga, bo sam wszystko osiągnąłeś i Bóg do niczego nie jest ci potrzebny – mówię
spokojnie. – No idź, skoro uważasz, że to bzdury. Według mnie ziomek gada
całkiem sensownie.
-No proszę cię, Matylda, on gada o czymś, co
nie istnieje.
-A skąd wiesz, że nie istnieje? Słyszałeś o
zakładzie Pascala? Chodzi o to, że…
-Chodzi o to, że Bóg nie dał mi żadnego
znaku, że istnieje. Przeciwnie, wiele razy przekonałem się, że wcale go nie ma.
Nie wierzę w cuda.
-Może właśnie powinieneś w nie uwierzyć?
Michał mruży oczy, ale nic mi nie
odpowiada. Wsłuchuje się w kolejne
świadectwo, wyjątkowo go nie komentując.
-Wymyśliłem sobie cud – mówi w końcu. – Ale
ci nie powiem.
Podświadomie czuję, że ten cud dotyczy
mnie, bo Miszka wyjątkowo więcej się do mnie nie przylepia, tylko zachowuje się
jak typowy przyjaciel. Jego zmiana taktyki widoczna jest także podczas drogi do
Wałcza. Michał łaskawie pozwala kierować mi MOIM samochodem, chociaż wcześniej
nie chciał słyszeć, by ktoś oprócz niego siedział za kierownicą. Po dwóch
godzinach drogi oboje z Majką zaczynają marudzić, że chcą kawy. Dla swojego świętego
spokoju zatrzymuję się na stacji i sama idę im kupić. Na nic zdały się prośby,
by zachowywali się w miarę przyzwoicie. Gdy wychodzę, wszyscy wokół patrzą się
na mój samochód, w którym do rozwalonego na cały głos disco polo Majka i Miś
radośnie śpiewają.
-Ja pierdolę, wstyd mi za was – warczę,
wsiadając do środka. – Ludzie się na was gapią!
-Co mnie ludzie obchodzą – wzrusza ramionami
Kubuś Puchatek. – Wspaniale się z Mają bawiłem.
-No właśnie, ja z Michaszkiem też – Majka
bierze ode mnie kawę. Widząc, że żadne moje gadanie ich nie ruszy, ruszam dalej
w drogę.
Przez
kolejne dwa dni prawie nie widzę się z Michałem. Wpada wieczorem na parę minut,
żeby przywitać się z moimi rodzicami, resztę czasu spędza głównie z Polą. Razem
ze swoimi rodzicami, z Błażejem i jego żoną przychodzą przed Wigilią złożyć nam
życzenia. Miszka rzuca swoją ostatnio ulubioną aluzją, przez którą, wbrew jego
oczekiwaniom, nie rzucam się mu na szyję, tylko tradycyjnie ignoruję.
W
końcu zaczyna się do nas zjeżdżać rodzina. Na początku jest miło, staram się
być uprzejma, przy dzieleniu się opłatkiem jestem kulturalnie szczera. Wszystko
idzie dobrze, dopóki nie pada pytanie o Rafała.
-Rozstaliśmy się – mówię spokojnie. Ewka
wręcz podrywa się ze swojego miejsca, okazując mi najbardziej nieszczere
współczucie świata.
-Ja od początku wiedziałam, że on nie jest
taki, jak mój Marek – kręci głową. – Nie jest ci przykro, że jesteś sama?
Pewnie dużo przez to płaczesz.
Niewiele brakuje, by stojący przede mną
półmisek z pierogami wylądował na jej starannie ułożonej fryzurze. Nie zrobię
tego, za bardzo cenię sobie pierogi mamy, żeby zmarnować je na tę idiotkę.
Jestem gotowa zrobić wyjątek, bo do tematu wtrącają się wszystkie ciotki
właśnie z moją matką na czele. Z jednej strony się nade mną rozczulają, bo ja
‘taka biedna’ jestem, z drugiej nie rozumieją, dlaczego nie potrafiłam utrzymać
Rafała przy sobie. Gdy ich dyskusja przechodzi w zwykłą szydercę ze mnie, bez
słowa wstaję od stołu i decyduję się wyjść z domu. Walcząc ze sobą, bym nie
wróciła się i nie zaczęła rzucać tekstami, których będę żałować, szybko ubieram
się i wychodzę. Ku mojemu zaskoczeniu, przy drzwiach stoi Michał, trzymając w
rękach termos.
-Przyszedłem w odwiedziny, ale widzę, że u
ciebie też siara, a nie Wigilia – wzdycha. – To co robimy?
-Nie wiem, chodźmy gdzieś – mruczę,
nakładając rękawiczki. Nie mówiąc nic idziemy przez łąkę za naszymi domami,
przedzieramy się przez wciąż padający śnieg i wiejący wiatr. Michał po cichu
zaczyna nucić piosenkę, ja staram się nie rozryczeć, więc zaczynam śpiewać za
nim. Śpiewamy tak głośno, że mam wrażenie, że słychać nas w całym Wałczu.
Docieramy do starej drewnianej szopy, naszej bazy z lat dziecięcych. Miszka
oświetla ją telefonem, jest jak zwykle pusta i z roku na rok coraz bardziej się
rozpada.
-No to co tam u ciebie? – zagaduje. – Fajne
te wasze rodzinne spotkanko?
-Po co tak złośliwie pytasz? – warczę. – Nie
mam ochoty o tym rozmawiać.
-Przecież wiem, że poszło o Rafała, dobrze
zgadłem?
-To wiedziałeś czy zgadałeś?
-Wiedziałem. Ty się łatwo nie dajesz
wyprowadzić z równowagi, a Rafał jest jedynym tak bardzo bolącym cię tematem.
Straszny był po tobie pojazd?
-Straszny. W ogóle co ty masz w tym
termosie?
-Kakałko. Chcesz łyczka?
Michał podaje mi termos. Po paru
gorących łykach jest mi o wiele cieplej.
-Niedźwiedziu, a może byśmy tak pojechali do
Warszawy? – pytam. Niedźwiedziowi nie trzeba dwa razy tego powtarzać, od razu
się zgadza. Wręcz biegnąc, wracamy do domu. Wpadam do środka jak burza, nie
tłumacząc się, pakuję z powrotem rzeczy do walizki.
-Matylda, no proszę cię, nie zachowuj się
jak dziecko – do mojego dawnego pokoju wchodzi matka.
-Jako moja matka raczej powinnaś stanąć w
mojej obronie – prycham, nie pozwalając jej się dotknąć. – Lepiej będzie jak
wrócę do siebie.
-Jesteś u siebie.
-Naprawdę?
Więcej nie próbuje mnie zatrzymać.
Ojciec szepcze mi tylko, że gdyby mógł, uciekłby ze mną z tego zgromadzenia wiedźm.
Do bagażnika pakuje mi reklamówki z jedzeniem, a Michałowi mówi, by o mnie
dbał, bo drugiego rozczarowania ani ja, ani on nie przeżyje. Miszka jest
zadowolony z roli, jaką narzucił mu mój ojciec. Szczęśliwy siedzi za kierownicą
i radośnie ten fakt komentuje.
-Michał, właściwie to co się stało u ciebie
w domu? – pytam. Kubi milknie, przegryza dolną wargę i zwalnia prędkość.
-Że nie nadaję się na ojca Poli – mówi. – I
parę innych rzeczy. Znów jestem wszystkiemu winny. Chciałem wytłumaczyć, że
dobrze, że tak się stało, że dalej byśmy tego z Moniką nie pociągnęli. Nie. To
wszystko moja wina, to ja wszystko spierdoliłem, do niczego się nie nadaję.
Monika jest teraz na pewno bardziej szczęśliwa z tym swoim niż była ze mną, bo
on jest ode mnie lepszy. Oni go poznali, on jest miły, kulturalny, nie
denerwuje się niczym, a ja?
-Spoko, ja też się do niczego nie nadaję –
wzdycham cicho, podkręcając ogrzewanie. – Za mało się starałam, dlatego Rafał
mnie zostawił. Nawet moja matka to powiedziała. Wszystkie baby oprócz Majki i
babci to samo stwierdziły. Ja nie twierdzę, że ja nie zawiniłam…
-NIE ZAWINIŁAŚ, UŚWIADOM SOBIE W KOŃCU, ŻE
TY NIC ŹLE NIE ZROBIŁAŚ!
To drugi raz w życiu, jak Niedźwiedź
tak na mnie wrzasnął. Pierwszy raz był rok temu, podczas naszej największej i w
sumie jedynej tak poważnej kłótni. Kulę się na fotelu, bojąc się powiedzieć
cokolwiek jeszcze.
-Przepraszam – mruczy cicho. – Nie
powinienem na ciebie krzyczeć.
-No nie powinieneś – patrzę się na krajobraz
zza szyby auta. – Ale wybaczam ci. Nikt mi poza tobą nie został. No nie gap się
tak na mnie, to akurat jest prawda.
-Głodny jestem.
-Dlatego się na mnie gapisz? Chcesz mnie
zjeść?
-Nie. Ty masz pierogi. Pierogi są w
bagażniku. Ja się zatrzymam, a ty je wyjmiesz.
-O nie nie nie, tak się nie będziemy bawić.
Jak wyjdę, to ty odjedziesz i zostawisz mnie samą na tym zadupiu. Ja cię znam,
ty byś mnie za pierogi na rynku sprzedał!
Michał śmieje się. Zatrzymuje samochód na
parkingu, wyciąga ogromne opakowanie z pierogami i siada na tylnych
siedzeniach. Przesiadam się więc do niego, zaczynamy gadać o tym, że świat jest
przeciwko nam, kpimy z naszego losu i z tego, że wiecznie jest coś nie tak. A
potem się całujemy, długo, powoli. Trzymamy się za ręce i słuchamy kolęd
lecących z radia. Nagle zamykam oczy i budzę się w Warszawie, sama w moim
łóżku. Idąc do kuchni nawet nie patrzę w lustro, bo wiem, że wyglądam jak
siedem nieszczęść, a i podobnie się czuję. Michała nie ma ani w kuchni, ani w
pokoju Majki, ani w łazience. Nigdzie nie ma też jego rzeczy, nie ma żadnej
kartki od niego. Zaczynam sądzić, że to wszystko po prostu mi się przyśniło, że
jeszcze nie ma świąt, ale kalendarz mówi co innego. Ściągam z siebie ubrania, biorę
gorącą kąpiel i próbuję udawać, że jego brak w ogóle mnie nie obchodzi i że
płaczę, bo dostałam alergii i swędzą mnie oczy. Żeby poczuć się lepiej,
zakładam swoją ulubioną sukienkę i robię makijaż, wszystko po to, by dalej nie
płakać. Nie wypada przecież rozmazywać tak starannie zrobionego makijażu! Nagle
słyszę klucz w zamku. W drzwiach stoi Michał, trzymając na rękach Polę.
-Gościa nam przywiozłem – uśmiecha się. – Miałem
ci zostawić kartkę, że po nią jadę do Milanówka, no ale zapomniałem. W ogóle to
poznałem przyszłych teściów mojej byłej. Czaisz ten motyw?
-Monika się zaręczyła? – biorę od Michała
Polę i zdejmuję z niej kurtkę. – Powiedziała ci?
-Od razu, gdy do niej zadzwoniłem i
powiedziałem, że jesteśmy w Warszawie i chciałbym wziąć na dzisiaj Polę –
odpowiada. – Cieszę się jej szczęściem, niech sobie żyją razem i takie tam.
Bardzo ładnie wyglądasz, wiesz?
-Święta są, nie będę dziadować w dresie –
wzruszam ramionami, pozwalając Michałowi pocałować się w policzek. Niedźwiedź
przy Poli nie jest niedźwiedziem, jest pluszowym misiem, którego Pola może
ciągać po brodzie i włosach i po którym może beztrosko skakać.
-A wiesz, co mnie wczoraj najbardziej
wkurzyło? – mówi Michał, gdy podaję mu kubek z herbatą. – Najbardziej wkurzyło
mnie to, że gdy powiedziałem, że chcę z tobą być, to usłyszałem, że skończysz
tak samo jak Monika. Moja własna rodzina wyśmiała fakt, że się w tobie
zakochałem. Dlatego obiecałem sobie, że ja im udowodnię, że cię kocham. Tobie
też to udowodnię. Będziesz chciała, żebym wyjechał z Turcji? Proszę bardzo. Mam
rzucić siatkówkę? Nie ma problemu. Ślub? Gdyby był otwarty urząd cywilny,
moglibyśmy od razu iść. Mam świra na twoim punkcie i jak trzeba będzie,
udowodnię całemu światu, jak bardzo cię kocham.
---------------------------
Repugnance, wreszcie się doczekałaś, obym nie zepsuła Twoich oczekiwań. W ogóle bardzo się cieszę, że Niedźwiedź tak Wam przypadł do gustu. Nie wiem, co tu wrzucę kolejnego, znaczy się, chyba wiem, ale nie jestem pewna, czy się wyrobię z czasem. Zobaczymy. Jak ktoś ma jakieś prośby to proszę się nie krępować, wiecie, gdzie mnie szukać.
ojeju, jak mi się to podoba
OdpowiedzUsuńDobre to było <3
OdpowiedzUsuńChyba zaraz się popłaczę. Misiu mnie tak wzruszył, że uściskałabym go jak nigdy. A poza tym Misiu jest ostatnio moim idolem opowiadaniowym i życiowym i tylko on czasem daje się mi spotkać.
OdpowiedzUsuńAle za to nie zgodzę się z panią nade mną - to nie było dobre! To JEST GENIALNE.
I - jako Twoja wierna fanka - chciałam powiedzieć, że mam urodziny w lutym i byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdybyś zaserwowała wtedy jakiś dodatek do Misia. Choćby tylko dla mnie.
Oficjalnie Twój Niedźwiadek urósł do mojego zestawienia TOP <3
Pyszności.
OdpowiedzUsuń<3
W sumie nigdy nie lubiłam takich niedopowiedzianych zakończeń, ale w tym wypadku wyjątkowo mi się ono podoba. Michał wyznał coś, co wszyscy wiedzieliśmy i widzieliśmy - że kocha przyjaciółkę.
OdpowiedzUsuńBulwersuje mnie postawa rodziców tej dwójki. Strasznie nie lubię, gdy oni zamiast wspierać swoje dzieci, to jeszcze je przed resztą rodziny poniżają. Nie rozumiem jak tak można :/