Raissa (VI)
Wojtek
Siedzę
za kierownicą mojego czarnego Jeepa i od paru godzin razem z Karolem i Olą próbujemy
delikatnie wyjaśnić Andrzejowi, że chyba jego dalsze starania o Charlotte nie
mają sensu. Jesteśmy parę kilometrów za Rzeszowem, do Arłamowa mamy jeszcze
ponad siedemdziesiąt kilometrów a ja już najchętniej wysiadłbym z samochodu i
doszedł na miejsce na piechotę, byleby jak najdalej od Wrony. Co najgorsze,
jako że ani ja, ani on nie przywozimy ze sobą osoby towarzyszącej, jak głupi
zgodziłem się z nim dzielić pokój. Endrju ciągle zarzuca nam śpiewką ‘W czyyyym
ja jesteeeem od niegoooo gorszyyyyyyy’ i Ola, choć na co dzień jest bardzo
spokojną i opanowaną osobą wygląda, jakby miała zaraz zacząć krzyczeć, by w
końcu Andrzej się zamknął.
-Jeśli ją
naprawdę kochasz, daj jej odejść – powtarza po raz kolejny.
-Jak ma jej
dać odejść, jak oni ze sobą nie byli i nie są?! – irytuję się. – Tyle dziewczyn
jest na świecie, a on uczepił się akurat tej! Znalazła się taka, która nie jest
nim zainteresowana, próbował, nie wychodziło, to się odpuszcza!
-Ciekawe,
czy ty byś odpuścił – burczy Andrzej bawiąc się pustym kubkiem po kawie.
-Tak –
odpowiadam bez zastanowienia. – Odpuściłbym. Od dawna było widać, że ona i
Grzesiek są blisko i to kwestia czasu, by się ze sobą spiknęli.
-Ale ja się
o nią tak starałem, tyle razy jej mówiłem, że chcę z nią być, i co? I nic!
Mówiła, że nie chce się z nikim wiązać, że w pracy nie wypada i proszę bardzo,
jak według niej to nie wypada! - z Andrzeja wylewa się cała gorycz, której w
żaden sposób nie chce powstrzymać. – Ale ja tego tak nie zostawię, ja jej i
wszystkim wokół w ten jeden tydzień udowodnię, że jest kobietą dla mnie, nie
dla Łomacza, dla mnie!
-Ten
tydzień i ostatecznie dajesz sobie spokój z Raissą, zrozumiano? – na słowa
Karola Andrzej kiwa głową i na znak porozumienia podają sobie dłonie.
Po zakwaterowaniu się jemy obiad. W jadalni pojawia
się Łomacz, sam, bez Charlotte. Na powitanie macha nam ręką, oprócz Andrzeja
odmachujemy mu.
-Frajer
jebany, kurwa – warczy Wrona. Spoglądamy po sobie z Karolem i oboje,
przynajmniej tak mi się wydaje, czujemy się tym trochę zniesmaczeni.
-Zluzuj –
szepcze Karollo. – Jeżeli Charlotte wyhaczy, jeżeli ktokolwiek wyhaczy twoją
niechęć do Grześka, wylecisz stąd.
-To już
nawet z wami nie mogę być szczery? – Andrzej wstaje od stołu, ale nikt nie
próbuje go powstrzymać, Ola tylko kręci głową, my z Karolem nie wyrażamy
żadnych emocji.
-Współczuję
ci Wojtek, że musisz dzielić z nim pokój – mówi. W drzwiach Endrju mija się z
Miksonem i jego Heleną, zwaną również Królową Śniegu. Helena ma
cierpiętniczo-wyniosłą minę, z pogardą rozgląda się po sali i z taką samą miną
wita się z Zatorskim i Patrycją.
-Ona
przyjechała z Mateuszem na cały ten tydzień? – pyta Karol. – Matko Boska,
biedny Mika.
-Dlaczego
biedny? – Ola rozlewa kompot po szklankach. – Wygląda na zmęczoną podróżą, on
zresztą też. Przecież jechali z Gdańska, musieli przejechać całą Polskę!
-Z Rzeszowa
przyjechali – kiwam głową w podzięce za nalanie kompotu. – Helena stamtąd jest,
jak Mateusz grał w Resovii to się poznali. W piątek przyjechali do jej rodziców.
-Na weselu
wydawała się być w porządku – Ola wydaje się być pewna swojego zdania co do
Heleny. Nie chcę wyprowadzać jej z błędu, może to my się co do niej mylimy?
Nieważne. Ważniejsze jest to, że wciąż nie ma Charlotte, poza tym Grzesiek
dzieli pokój z Kurą, który też na tym zgrupowanie przyjechał sam. Wieczorem,
kiedy wszyscy się już zjechali, Stefan z Filipem zarządzają zebranie. Raissy
wciąż nie ma, co napawa przerażeniem Andrzeja. Zdążyliśmy się z nim już
pogodzić, dlatego znów ja, Karol i Paweł, jesteśmy skazani na kolejne smutne
wywody Wronki.
-Charlotte
bedzie ź nami jutro juś – mówi wreszcie, ku uciesze Andrzeja, Stefan. – Teraz
el jeś w Pahi i rano ma samolot do Khakowa i potem tu pzijedzie.
-Jak
przyjedzie? – wyrywa się od razu Wrona. – Nie będzie trzeba po nią wyjechać?
-Helena po
nią pojedzie – odzywa się Mateusz. Entuzjazm Endrju gaśnie, ale chyba nikt nie
zdaje się nie zauważać, że z Miką jest coś nie tak. Przeczucie podpowiada mi, że
to ma związek z Heleną, która, jak słyszałem z rozmowy Matiego z Kubim, całe
popołudnie przeleżała na łóżku i oglądała seriale, nawet nie zwiedzając
ośrodka. Nie mam odwagi go o to spytać. Już dawno nauczyłem się, by nie
wchodzić z butami w czyjeś związki.
Kolejnego dnia, akurat w porze obiadowej, do jadalni wchodzi roześmiana
Helena, a razem z nią długo wyczekiwana przez Andrzeja Charlotte. Grzesiek
wstaje i z uśmiechem podchodzi do Rudej.
-Nie będę
na to patrzeć – mruczy Wrona i zasłania dłonią oczy. My z Karolem i Olą nie
mamy żadnych obiekcji i przyglądamy się tej scenie powitania. Łomacz tuli Rudą,
ale nie całują się, wracają do stołu, gdzie ona wita się z resztą osób przy nim
siedzących.
-Ale czy
oni na pewno są parą? – pyta się Ola. – Na dobrą sprawę, pary przecież witają
się pocałunkiem.
-Nie
całowali się?! – podrywa się zdziwiony Andrzej. – To co to z niego za facet,
który nie całuje się ze swoją dziewczyną?! I to taką dziewczyną!
-Może ona
nie chce się z tym tak afiszować? – zastanawia się głośno Karol.
-No co ty,
jestem kobietą, my nie potrafimy się nie z tym nie afiszować – stwierdza Ola.
-A spójrz
na Mateusza i Helenę, w ich związku to Mateusz się nią wszędzie chwali, a ona
jakoś nie wygląda na zachwyconą – zauważam. – Ale Helena jest niezrównoważona,
więc może to nienajlepszy przykład.
Dalej
prowadzimy zażartą dyskusję o prawdziwości związku Łomacza z Raissą. Każdy z
nas ma swoje teorie, ja twierdzę, że oni są razem, Karol też, tylko Olce coś
nie pasuje. Nie powinna tego głośno mówić, Andrzej i tak wciąż ma w sobie za
dużo nadziei na ten związek, który i tak się nie uda. Wrona ponownie zasłania
oczy, tym razem na widok Grześka trzymającego się z Charlotte za rękę.
-Ten widok
łamie mi serce – Ola przeczesuje palcami włosy Andrzeja. – No już, Andrzejku,
albo coś robisz, albo dajesz sobie spokój. Pamiętaj, masz cały tydzień.
Andrzej
Życie
jest bez sensu. Człowiek się stara, wypruwa sobie żyły, staje na rzęsach, a ona
nic. ‘Ja jestem z Grześkiem, daruj sobie mnie’ i to mówi psycholog, tak?
Przecież wie, jak działa ludzka psychika, jak trudno jest kogoś sobie odpuścić.
Charlotte. Podobno to imię oznacza wierna małżonkowi, oddana domowi. Podobno
jest idealną partnerką. Podobno potrafi długo i cierpliwie czekać na księcia z
bajki. Dlaczego więc, gdy w końcu ma go przed sobą, nie chce go przyjąć?
-Andrzej,
za dziesięć minut idziemy na trening – niespodziewanie dostaję od Wojtka
poduszką twarz, którą momentalnie mu oddaję.
-Wiem
przecież – przecieram twarz. – Po prostu się zamyśliłem.
-O Raissie?
-A niby o
kim innym?
-No tak,
głupie pytanie.
Kątem
oka zerkam na Wojtka. Chyba po raz pierwszy mówi to całkowicie poważnie, bez
nabijania się ze mnie. Nowość w sklepach, drodzy państwo, Wojciech Włodarczyk
nie nabija się z Andrzeja Wrony! Pakuję do torby czysty strój, biorę parę łyków
wody i razem z Wojtkiem idziemy na halę. Jest już paru chłopaków, jest również
Charlotte, więc korzystając z okazji, że nigdzie nie widzę Łomacza, postanawiam
do niej podejść.
-Cześć – na
dźwięk mojego głosu Charlotte podnosi głowę znad zeszytu. – Wcześniej nie
mieliśmy okazji się przywitać. Jak pobyt we Francji?
-Cześć, w
porządku – odpowiada, lekko się uśmiechając. – Byłam z rodzicami, z moim bratem
i jego narzeczoną u brata mojego ojca w Bordeaux. Słyszałam, że ty z kolei
balowałeś z Wojtkiem, Karolem i… Olą, tak nazywa się dziewczyna Karola, co nie?
No, że balowaliście na Ibizie. Jak wrażenia?
Interesuje się twoim życiem, NIC NIE JEST
JESZCZE STRACONE, CHŁOPIE!
-Tak, no fajnie było, fajnie – siadam przy niej. –
Ale teraz czas zapomnieć o wakacjach i czas skupić się na tym, co jest tutaj.
Puchar Świata sam się nie wygra, prawda?
-Beznadziejne są te rozgrywki – mówi Charlotte. – Jeden stracony set i
może być tragedia. Sporo będzie z wami pracy na tle mentalnym. A ty
przyjechałeś sam?
-Tak,
dzielę pokój z Włodim. Do ciebie ktoś tu wpadnie?
-Mój brat
mieszka w Krakowie i pewnie przyjedzie w środę czy w czwartek.
Przy
drzwiach wejściowych pojawia się Grzesiek z Mateuszem. Szeroko się do nich
uśmiecham, szczególnie do Łomacza. Niech widzi, że ma konkurencję.
-No, to
sobie już idź, zaraz zaczynacie.
-Boisz się,
że twój facet będzie zazdrosny?
-O ciebie?
Czy
ona mnie właśnie wykpiła? Czuję się dotknięty i poniżony. Boże, dobrze, że nikt
tego nie słyszał… Pokornie idę do Karola widząc po minie Charlotte, że z wielką
radością udało jej się mnie upokorzyć. Ale mnie tak łatwo nie sprawi, o nie! Nie
mówiąc nikomu o tej sytuacji zaczynam się zastanawiać, jak wykurzyć Grześka na
dobre. Przez głowę przewija mi się parę lepszych czy gorszych pomysłów, w końcu
wpadam na ten jeden, idealny plan. Oczywiście zdając sobie sprawę, że chłopaki
mnie nie poprą, po treningu pod pretekstem telefonu do rodziców idę na spacer,
ale zamiast wykręcić numer do matki, dzwonię do Agnieszki. Nie mogę jej
powiedzieć, dlaczego tak naprawdę chcę, żeby przyjechała więc mówię, że tak po
prostu byłoby fajnie, gdyby udało się jej tu dotrzeć. Na całe szczęście zgadza
się wpaść w środę, co mam nadzieję dobrze się zgra z przyjazdem brata
Charlotte. Moja rudowłosa piękność będzie zajęta bratem, wtedy ja popchnę Agę
wprost w ramiona Grześka, przy okazji pozbywając się jej męczącego towarzystwa
na dobre. Bardzo zadowolony wracam do hotelu, gdzie spotykam Michała goniącego
za Polą.
-A Monika
gdzie? – łapię małą Kubiakówną, która ze złości pluje mi w brodę. – Weźcie wy
się za wychowanie tego… tego waszego dziecka!
-Dziękuję
za radę – naburmuszony Michał bierze ode mnie równie obrażoną Polę. – Charlotte
zebrała dziewczyny na jakieś spotkanie, wcześniej Ola ją poprosiła o coś tam,
no i Ruda się zgodziła o tym z nimi pogadać.
-Która Ola?
-Pitowa. My
wieczorem mamy jakieś ćwiczenia.
-Spoko.
Właściwie to nie spoko. Wciąż czuję złość, ale i zarazem ogromną chęć
pokazanie Charlotte, że to ja, tylko ja, jestem dla niej tym jedynym, nie jakiś
tam podrzędny rozgrywający. To JA jestem Mistrzem Świata, nie on, JA.
Wieczorne spotkanie zaczyna się od powrotu Charlotte
do Ligi Światowej. Pyta nas, jak się teraz czujemy, jakie mamy wrażenia i
odczucia, prosi nas, byśmy wskazali przyczyny porażki.
-Chyba
byliśmy za słabi – mówię, gdy nadchodzi moja kolej. – Może powinniśmy jeszcze bardziej
walczyć.
-A według
ciebie nie walczyliśmy? – odzywa się Grzesiek. O, super, Charlotte właśnie
dostaje okazję, by dostrzec, że jestem o wiele lepszy od niego.
-Zawsze
można walczyć więcej – spoglądam na Charlotte. – Nigdy nie można się poddać.
Poddając się, okazujesz swoją słabość. Facet nie może się ot tak o poddać.
Facet ma walczyć do ostatniej kropli krwi.
-A jak nie
ma okazji do walki, to też ma walczyć? – pyta Łomacz. Wyraźnie widzę po
Charlotte, że zrozumiała tą kąśliwość Grześka. Jeden zero dla niego, cholera.
Kto by się spodziewał, że taki wąż z niego wyjdzie?
-Nie moja
wina, że ciągle stałem w kwadracie – unoszę się złością. – Poza tym, ty też
jakoś dużo się nie nagrałeś.
-Po
pierwsze wcale nie chodziło mi o to, a po drugie, może gdybyś odłożył snapy i
inne gówna zobaczyłbyś, że jednak trochę punktów udało mi się w tej Lidze
zdobyć, w przeciwieństwie do ciebie.
-Jesteś
jakimś podrzędnym rozgrywającym, ja nie wiem, jakim cudem Charlotte może z tobą
być!
-Andrzej,
to jest moment, w którym powinieneś wyjść i ochłonąć – stanowczy ton głosu
Charlotte sprawia, że uświadamiam sobie, że tymi paroma zdaniami mogłem
wszystko zupełnie zjebać. Żeby zachować resztki dumy wychodzę na dwór. W
kieszeni znajduję paręnaście złotych, decyduję się iść do sklepu znajdującego
się niecały kilometr od ośrodka po papierosy. Idę, przeklinam cały świat i
siebie, siebie najbardziej, bo to wszystko moja wina, moja bardzo wielka wina.
Drugi raz w życiu czuję w sobie tyle samo bezsilności, co nienawiści i żalu.
Dlaczego nikt mi nie wierzy, że się w niej zakochałem? No może dlatego, że
żadnej dziewczyny nie traktowałem poważnie. Tak, to świetny moment na rachunek
sumienia. Może Mateusz miał rację kiedyś mówiąc, że karma istnieje? Kupię
pierwsze lepsze fajki i palę jedną za drugą, powoli wlecząc się do ośrodka.
Brawo Andrzej, dałeś dzisiaj czadu, lepszego przedstawienia nawet by Bartman
nie dał. To będzie popis, który chłopaki będą ci wypominać do końca życia,
wiesz? Jesteś największym zjebem na świecie, jesteś debilem, idiotą, kretynem,
baranem, upośledzonym umysłowo jełopem, jesteś beznadziejny, totalnie
beznadziejny!
-Możemy
porozmawiać? – na ławce przed budynkiem siedzi Charlotte. Kiwam głową, ale
wcale nie mam na to ochoty. Jest mi przed nią zwyczajnie wstyd. Ciężko
wzdychając siadam obok niej. Wyciągam z paczki kolejnego papierosa, przez
chwilę waham się, czy ją poczęstować. Ku mojemu zdziwieniu Charlotte bierze
jednego, nawet pozwala mi go odpalić.
-Przepraszam za dzisiaj – mówię. – To było głupie.
-Strasznie
głupie.
-Wiem.
Charlotte. Moja piękna Charlotte. W ciemności wygląda jak tajemnica,
którą wciąż jestem gotów odkrywać całe życie. Charlotte. Szarlota. Czy ona
naprawdę nie widzi, jak przez nią zwariowałem?
-Andrzej,
ty wiesz, że ty nie masz na co liczyć? – mówi łagodnie. – Jesteś tylko moim
kolegą.
-Ale ja nie
chcę być tylko kolegą – uparcie brnę w jedno i to samo. – Charlotte, ja się w
tobie zakochałem. Wiem, co mogli o mnie naopowiadać tobie chłopaki…
-Nic mi nie
naopowiadali – przerywa mi Charlotte. – Tu chodzi o mnie. Jak ja mam być z
kimś, do kogo nic nie czuję? Jakbym się zgodziła, to ty byś na tym ucierpiał.
Nie da się tak zbudować związku. Najpierw te twoje podrywy uznawałam za
wygłupy, potem zaczęły mnie irytować, ale teraz po prostu muszę być z tobą
szczera. Drugi, a właściwie trzeci raz mówię ci wprost, że to nie wypali. Ani
razu nie dałam ci żadnej nadziei, nie zrobiłam nic, przez co mógłbyś pomyśleć,
że w jakiś sposób coś do ciebie czuję.
-To poczuj, daj mi szansę, proszę…
-A ty znowu
swoje. Andrzej, nie. Wiesz, było mi cię
szkoda, wiem, jak coś takiego może boleć, ale ty stajesz się irytujący. Musisz
przyjąć do wiadomości, że twój urok osobisty nie działa na mnie tak, jak na
twoje fanki. Ja nic do ciebie nie czuję. Nie będę cię za to przepraszać.
Charlotte wstaje, gasi papierosa i wchodzi do ośrodka. Nie jestem
zrezygnowany, nie czuję się też odrzucony. Właściwie to nie wiem, jak się
czuję. Z nim nie będziesz szczęśliwsza, Charlotto. Jak cię kocham, nie powiem,
no bo nie wypowiem, tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może. Dlatego właśnie
nie powiem Ci żegnaj. Dla mnie jeszcze nic nie jest skończone.
---------------------------
Na razie tym kończymy kończymy Charlotte i ekipę. Nie mówię im definitywnie do widzenia, bo mam w brudnopisie parę fragmentów, które fajnie byłoby tu wykorzystać. Teraz wypadałoby wziąć się za Zuzę i mam nadzieję, że kolejny rozdział niedługo się pojawi. Mam parę rozpoczętych miniatur, jedną, turecko-warszawską, pisze mi się całkiem nieźle i jestem z niej zadowolona. Poza tym, czasem zbyt mocno odzywa się Lenka, nawet Julcia (How to be a Heartbreaker się kłania) czasem da o sobie znać. Co jeszcze, możliwe, że niedługo ruszymy z Lotte, ale nic nie obiecuję. To będzie w pewien sposób osobiste, dlatego chcę być tego na maxa pewna.
Andżej, jaki ty guuuupi! jak tak można w ogóle, cud że Szarlotka nie dała mu w twarz czy cokolwiek innego.
OdpowiedzUsuńSzalony Andrzej :D Trochę mi go szkoda :D
OdpowiedzUsuńOpowiadanie świetne, będę tu wracać też po inne Twoje historie :)
Ja rozumiem Charlotte, bo wiem jak to jest, gdy zabiega o Ciebie ktoś kogo się zwyczajnie nie kocha. Na początku jest tej osoby żal, potem przychodzi irytacja. Poza tym Andrzej do Charlotte nie pasuje. Jakoś nie wyobrażam sobie ich razem. Ja to bym chciała, żebyś z Raissą jeszcze wróciła, bo jeśli masz jakieś jej dalsze losy, to ja jestem ich bardzo ciekawa! :D
OdpowiedzUsuń