Extrasystolia (III)

III. Please let me watch you like you watch me.


     -Bartoszu! Bartuniu! Bartusiu! Bartusieńku! Barcie! Barciuniuniuniu!
   -Lidka, czy ty naprawdę musisz tak na mnie mówić?
        Lidia potakuje głową i znów uwiesza się na mojej szyi. Nawet delikatnie ją tuląc mam wrażenie, że kości zaczną przebijać jej skórę. Nie wiem, czy ponownie powinienem poruszyć ten temat, skoro za każdym razem od razu go ucina i zrzuca wszystko na przemianę materii. Biorę od niej walizkę i zanoszę do sypialni, po czym wracam i zastaję Lidkę w kuchni, zaglądającą do garnków.
   -Widzę, że opanowałeś kuchnię lubelską – stwierdza.
   -O co chodzi z kuchnią lubelską? – pytam, na co Lidia jak zwykle wydyma usta, gdy zadaję pytanie o coś, co jej wydaje się oczywiste.
   -No chyba Cucine Lube na polski to znaczy kuchnia lubelska, nie?
       Dostaję takiego napadu śmiechu, że mimowolnie lecą mi łzy i nie mogę złapać oddechu.
   -Naprawdę tak myślałaś? – wyduszam z siebie, gdy udaje mi się opanować. Lidka przybiera minę obrażonego dzieciaka, krzyżuje ręce i mówi coś po węgiersku. – Kochanie moje, możesz mi przetłumaczyć?
   -Że frajer jesteś, to powiedziałam! I nie kochaniuj mi tutaj, bo ja żadnym twym kochaniem nie jestem, ty Bartoszku Kuraśku! W każdym razie, dawaj żarcie – Lidka siada przy stole i zaczyna opowiadać o ostatnim pokazie w Mediolanie. Ja kończę gotować, jednocześnie próbując przekonać moją uroczą przyjaciółkę że wiem, co mam zrobić i nie, nie trzeba dorzucić bazylii czy czegoś innego, bo stanie się niejadalne. – Strasznie za tobą tęskniłam.
   -Widzieliśmy się dwa tygodnie temu.
   -I co, nie mogłam przez ten czas się nie stęsknić? Ty się pewnie za mną nie stęskniłeś?
       Przyznanie się do tego, że z tęsknoty za nią nie mogłem ostatniej nocy spać, byłoby szczytem frajerstwa i totalnej uległości. Chcę to obrócić w jakiś żart, ale nawet nie wiem jak. To raczej nie jest dobry materiał na żart.
    -Zaskoczę cię, też za tobą tęskniłem i bardzo się cieszę, że tu znów jesteś – mówię. Lidka uśmiecha się, przygląda mi się przez chwilę, po czym podchodzi do szafki i zaczyna wyjmować naczynia.
    -Wracasz na święta do Polski? – pyta, sięgając po ścierkę.
    -Nie wiem, pewnie polecę do rodziców na Wigilię i pierwszego dnia świąt po południu wrócę – odpowiadam. – Chociaż najchętniej zostałbym tutaj. Rzygać mi się chce jak sobie pomyślę, że będę musiał słuchać tekstów ‘Dlaczego rozstałeś się z Kasią? Byliście taką uroczą parą!’.
   -To ja będę dla odmiany słuchać ‘Dlaczego nadal nie jesteście z Borysem zaręczeni?’. I co ja powiem, że on się nie śpieszy? Tak przy nim?
   -Może wtedy on klęknie przed tobą i to wreszcie zrobi?
   -Takie oświadczyny to może sobie darować. Naprawdę, nie ma nic gorszego niż wymuszone oświadczyny.
   -A sraczka?
   -Bartosz, ja tu mówię o poważnych rzeczach, a ty jak zwykle tylko o jednym!
       Lidka rzuca mnie ścierką, która ląduje na mojej głowie. Markiewiczówna zanosi się śmiechem i przepycha się do kuchenki, chcąc sama dokończyć obiad. Po posiłku zabieram ją na trening. Nie jestem zdziwiony widokiem jej szalejącej z aparatem na trybunach, wręcz przeciwnie, cieszę się, że psychicznie czuje się dobrze i czerpie radość z życia. Z resztą, gdyby nie ona, pewnie byłbym zgorzkniałym palantem.
    -Czy ona może jest już wolna? – pyta mnie Jiri pod siatką.
    -Nadal jesteś bez szans – odpowiadam, puszczając Lidce oczko.
    -A może byśmy gdzieś tak dzisiaj wyszli, co? Piwko małe jakieś… - Kovar nie daje za wygraną, co nieco mnie bawi. W sumie to nie jest taki całkiem zły pomysł. Lidka nieraz wspominała, że chciałaby poznać chłopaków z drużyny.
    -Pogadam z nią po treningu – obiecuję. Tak ja się tego spodziewałem Lidia z ochotą przystaje na ten pomysł, więc lądujemy w naszym ulubionym barze. Chłopaki opowiadają jej o siatkówce, przy okazji ucząc ją włoskiego. Oczywiście najbardziej rozgadany jest Jiri, który nagle proponuje spacer po mieście, tyle że raczej chodziło mu o towarzystwo samej Lidki, a nie całej drużyny. Bawi mnie to jeszcze bardziej, bo podczas spaceru to Baranowicz przegaduje Kovara, na co Kovar jest zły i stara się go przekrzyczeć. Lidka doskonale orientuje się w sytuacji, nagle staje i oznajmia, że jest zmęczona i chciałaby wrócić do domu. Zanim zaczną ją przekonywać, że powinni się jeszcze trochę przejść, żegnam się ze wszystkimi i biorę Lidię pod rękę.
   -Chyba mnie polubili, co nie? – śmieje się.
   -Nawet aż za bardzo – przytakuję. – Ciebie nie da się nie lubić.
   -To miłe, dziękuję Bartoszku.
   -Proszę, Lidciu.
        W domu Lidka pokazuje mi niektóre ze zdjęć, które zrobiła. Chwalę ją za doskonałe ujęcie momentu, sugeruję też, że zamiast stania przed obiektywem aparatu mogłaby równie dobrze sama fotografować.
    -Jesteś szczęśliwy? – pyta nagle, chowając aparat do futerału.
    -Nie wiem, chyba do szczęścia mi trochę brakuje – odpowiadam zgodnie z prawdą. – A ty?
    -Nie – kręci głową. – W ogóle nie jestem szczęśliwa. Nie wiem, skąd ktoś wziął stwierdzenie, że jeżeli jest się w związku i ma się dobrą pracę, to trzeba być szczęśliwym. Jakoś jedno i drugie tego nie sprawiło.
        Nie mam pojęcia, co powinienem jej odpowiedzieć. Nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiałem, nikt nigdy mi czegoś takiego nie powiedział.
   -A co może się stać, żebyś była szczęśliwa?
   -Nic. Po prostu jestem z tych, którzy nie mogą być szczęśliwi.
   -Nie mogą, bo…?
   -Bo nie. Cokolwiek dobrego się nie przydarzy, nie potrafię się z tego długo cieszyć, parę sekund i tyle. Ja nie umiem być szczęśliwa.
   -Może gdy Borys ci się oświadczy to coś się zmieni?
   -Nie sądzę, Bartuś, nie sądzę.
        Chociaż Lidka szybko zmienia temat, nie mogę wyrzucić jej słów z głowy. Przy naszym pożegnaniu tuli się do mnie mocno, bardzo mocno, i milczy. Do tego nie jestem przyzwyczajony, bo Lidka zwykle nieustannie gada.
    -Kiedy się zobaczymy? – pytam, bawiąc się jej włosami.
    -Kiedyś na pewno – uśmiecha się lekko. – Powodzenia Bartek.
        I odchodzi. Zostaje mi po niej stukot kół walizki, aż w końcu i on niknie wśród hałasu lotniska.
Przez kolejne dni wymieniamy tylko parę zdawkowych zdań. Szukam winy w sobie, roztrząsam nasze rozmowy zastanawiając się, co mogłem powiedzieć nie tak. Dzwoniąc do niej z życzeniami świątecznymi pytam się o to, ale ona bierze to na siebie, mówi, że to wszystko przez nadmiar sesji i obiecuje przylecieć po Nowym Roku. Kiedy więc dzwoni do mnie obcy numer domyślam się, że Lidka wsadziła gdzieś swój telefon i dzwoni do mnie od kogoś innego, bo tak parę razy zrobiła.
   -Dodzwoniłem się do Bartka Kurka? – słyszę męski głos w słuchawce. – Jestem… jestem narzeczonym Lidii. Dzwonię, bo chyba… na pewno powinieneś się dowiedzieć. Lidia jest w szpitalu, próbowała popełnić samobójstwo.           
        Nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa, ledwo odzyskuję zdolność mówienia i staram się dopytać, co tak dokładnie się wydarzyło i w jakim jest stanie. Po mieszance antydepresantów i alkoholu lekarze nie dają jej szans, słyszę od Borysa. Z trudem łapię oddech, biegnę do trenera, oznajmiam, że nie będzie mnie przez jakiś czas na treningach mając gdzieś konsekwencje, i kupuję bilety na najbliższe loty do Rzymu, a potem do Krakowa. Trzęsę się. Głęboko oddycham, by nie płakać. Zaciskam pięści. Mam ochotę wrzeszczeć, ale tylko zagryzam wargi do krwi. Boję się, jeszcze nigdy tak się nie bałem.
   -Żyje – oznajmia Borys, gdy tylko docieram pod szpital. – Możemy porozmawiać?
        Siadamy na ławce. Borys wyciąga dwie koperty, jedną ze swoim imieniem, drugą z moim.
    -To leżało obok niej – mówi. – Oświadczyłem się jej w święta. Zgodziła się. W swojej znalazłem pierścionek i kartkę ‘Podaruj go innej’. Nie wiem, co jest w twojej.
        Daje mi kopertę przeznaczoną dla mnie. Otwieram ją, w środku znajduję stos fotografii z naszych podróży i z pobytów w Maceracie. Znajduję też kartkę, na której jest napisane ‘Przepraszam’.
    -Naprawdę ją kochałem.
        Nie komentuję tych słów, bo zapewne to nie byłby krótki komentarz, tylko długa tyrada na temat jego domniemanej miłości, a raczej lista przykładów, dlaczego Lidia w nią przestała wierzyć. To nie jest na to dobry moment. Z resztą, Lidce by się to nie spodobało. Chociaż czy ona w ogóle kurwa pomyślała, czy nam się spodoba to, co zrobiła? Czy ona myślała, że będziemy się cieszyć i damy jej spokojnie umrzeć?
Przed salą siedzą jej rodzice, matka z różańcem w dłoniach zapewne klepie kolejną zdrowaśkę, ojciec tępo patrzy się w przeszkloną szybę. Siedzi też parę innych osób, nie wiem, kim oni są dla Lidki. Wchodzę do środka, znak, że jeszcze żyje, dają za nią maszyny. Siadam przy łóżku, dotykam jej zimnej dłoni i chyba zaczynam płakać.
     -Mam nadzieję, że teraz jesteś szczęśliwa.


----------------------------------------------------------

Nie potrafię tu powiedzieć nic mądrego.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stalker

I've sowed pain and instead of it, love will sprout in another spring.

Ave Delfina (II)