It's a cold and it's a broken hallelujah.

Bohaterka miniatury - Fiorella


   Gdybym miała niebieskie włosy i jakąś obdartą starą suknie ślubną, byłabym niczym Gnijąca Panna Młoda. Mam podkrążone oczy, a policzki, zazwyczaj czerwone, są ostatnio wręcz przezroczyste. Znów przypalam garnek, w którym jedzenie okazuje się jeszcze dobrze niedogrzane. W radiu wreszcie zamiast wersji ‘Wild world’ Mr Big, słyszę wersję Cat Stevensa, więc powoli zaczynam odzyskiwać wiarę w ten świat, dopóki nie przypominam sobie, że obiad jest zimny. To kolejny powód do płaczu. Zostawiam talerz i kładę się zaryczana na łóżku. Im bardziej wyję, tym bardziej wydaję się sobie śmieszna i zamiast płakać, śmieję się z siebie i z tego, w jaki sposób płaczę.

A potem na chwilę się uspokajam.

Dojadam obiad, zmywam naczynia i  z gorącą herbatą siadam pod koc. I siedzę, nie robiąc poza tym nic. Radio dawno wyłączyłam, więc słyszę tylko moje siorbanie herbaty. Nagle zrywam się spod koca, odstawiam kubek, włączam przypadkową piosenkę na jakiejś płycie w wieży, pogłaśniam ją i zaczynam skakać i drzeć mordę jak opętana. Czuję muzykę całą sobą i
zachowuję się, jakbym była w jakimś transie.

Piosenka się kończy, wracam do ciszy, pod koc i do herbatki.

Jestem okropnie znudzona. Wymyślam różne sposoby na śmierć, mniej lub bardziej spektakularne. Przede wszystkim pragnęłabym, żeby mi się to udało. To taka trochę kicha próbować popełnić samobójstwo i zostać uratowanym.  Znając mnie, albo by mnie odratowali, albo sama bym stchórzyła. Ostatnio wydaje mi się, że jestem gotowa to zrobić. Nie wiem, czy to efekt pustki w moim nędznym egzystowaniu, czy rzeczywiście mam dość życia.
Rozważam więc tabletki (spora mieszanka połknięta przed snem), podcięcie żył w wannie bądź celowe wejście pod samochód/rower starszej babci (jak się kobiecina rozpędzi, to nawet nie zauważy, że mnie potrąci). Po cichu mam również nadzieję na jakąś nieuleczalną chorobę czy morderstwo rabunkowe. Cokolwiek, byleby tylko dłużej nie męczyć się na świecie.
Kierowana kolejnym impulsem ubieram się i wychodzę na miasto. Łażę ciemnymi uliczkami i na nieszczęście nie spotykam żadnych szemranych ludzi. Niby w kościele też ich nie spotkam, jednak wchodzę i natrafiam na środek mszy. Słuchając próśb kierowanych do Najwyższego sama skłaniam się, żeby powierzyć Mu swoją. Więc pokornie proszę, by uratował mnie od dalszego pojebania, Amen, choć wierząca nie jestem, i zostaję do końca nabożeństwa. Zwykle myślałam, że głównie starsi ludzie przychodzą na mszę w tygodniu, a tu proszę, niespodzianka, widzę osoby z mojej uczelni. Parę z nich obdarza mnie zdziwionym spojrzeniem. Dobra, sama też się w tym miejscu nie spodziewałam, jednak to nie powinna być żadna sensacja. Często mam nieprzewidywalne pomysły, to oczywista i wszystkim znana prawda. Wychodzę z tłumem i nie mam co ze sobą zrobić.
To kłamstwo. Oczywiście, że idę pod doskonale znany mi adres. Jest w domu, widzę, ma zapalone światło. Tradycyjnie nie odpuszczam dzwonienia domofonem, dopóki nie odbierze.
-Kto?
-Pizda bez uczuć, dobry wieczór.
-Co tak wcześnie?
-Co to znaczy?
-Zwykle przychodziłaś w nocy.
-A teraz przyszłam w całkiem normalnej porze, w dodatku jestem trzeźwa. Powinniśmy to oblać.
-Ciesz się, że nie ma Noemi w domu.
    Nawet gdyby była, to i tak by mnie wpuścił. Cóż. Powolutku wspinam się po schodach, przepuszczając między palcami światło. Cristian już stoi w drzwiach z fajką w ustach. Zabieram mu ją i całuję go, po czym oddaję papierosa.
-Chciałabym ci powiedzieć, że kupiłam miejsce na cmentarzu – wieszam płaszcz i udaję, że nie widzę jego zdziwionego spojrzenia.
-La, przecież ty nie wierzysz – zauważa bystro.
-No, ale niedługo zostanie mi tylko Bóg więc warto zacząć się nawracać, nie? Tak naprawdę to żartowałam. Chociaż wiesz co, może powinnam to zrobić?  Jak myślisz?
-Otwieramy wino czerwone?
-Wolę herbatę. Zieloną.
-Czy dzisiaj jest jakieś święto?
-Spójrz w kalendarz.
   Cristian podchodzi do ściany, gdzie wisi ogromny kalendarz i spogląda raz na niego, raz na mnie.
-To już minęły trzy lata…
-No. Szmat czasu, nie?
   Wskakuję na fotel i kulę się w kłębek.
-Tak w ogóle, to przyszłam cię przeprosić. Za wszystko. Za to, że cię zostawiłam na dwa tygodnie przed ślubem, że przeze mnie zawaliłeś sezon w reprezentacji, że o mało nie wywalili cię z klubu i że miałam z twojej rozpaczy ogromną radość.
-Przeprosiny przyjęte.
    Sava stawia przede mną kubek z gorącą herbatą, którym zaczynam ogrzewać zmarznięte dłonie. Lubię się mu przyglądać, tak po prostu, patrzeć się i nic poza tym nie robić. To trochę jakbym uczyła się go na pamięć. Za dwa miesiące poślubi piękną dziewczynę, która sprawi, że uśmiechnie się na myśl o tym, co zostawił za sobą, a ja zostanę kurwa sama. To było do przewidzenia. Zostawiłam go samego, więc i ja na końcu zostanę sama. Karma. Nic nowego.
-Ale ty wiesz, Cristian, że ja ci nie dam spokoju? – mówię cicho, aczkolwiek wystarczająco dobitnie. – W sumie to mam gdzieś co się u ciebie dzieje, jednak za cholerę nie potrafię z tobą raz a porządnie skończyć.
-Zauważyłem.
-Miło mi.
-Jednak jeszcze raz powtórzę, cieszmy  się…
-Że tu nie ma Noemi, tak tak, cieszmy i radujmy. Po co ty bierzesz ten ślub?
-Bo muszę.
-Oczekiwałam odpowiedzi ‘Bo chcę’ bądź ‘Bo ją kocham’, coś w ten deseń.
    Triumfuję. To zabawne, w jak prosty sposób mam go w garści. To chyba moja jedyna życiowa umiejętność.
-Nie znoszę cię. Za każdym razem nie znoszę cię jeszcze bardziej – zapala papierosa. Śmieję się krótko, po czym podchodzę do wieży i włączam muzykę. Delikatnie kołyszę biodrami posyłając Cristianowi wyzywające spojrzenia.
-Pożegnanie? 
   Savani reaguje od razu, gasi papierosa i jednym ruchem ręki przyciąga mnie do siebie. Ostatni raz tulił mnie dokładnie rok temu. Nic się nie zmienił. Za to ja… szkoda gadać.
-Fiorella…
   Nie chcę, żeby mnie całował. Dobra, chcę, teraz nie pragnę niczego innego.
-Sava, ty masz narzeczoną – protestuję z cynicznym uśmiechem, to go jednak nie interesuje. Brutalnie wpija się w moje wargi, przez co cały świat w jednej sekundzie przestaje mieć znaczenie. Żegnamy się długo i żeby nie wywoływać w nas obojga niepotrzebnych uczuć, wychodzę wczesnym rankiem, kiedy śpi. Daruję sobie ostatnie spojrzenie, tak lubiane we wszelkich filmach o miłości. Starczy, że mieliśmy ‘pożegnanie’. Wracając do domu wstępuję do tego samego kościoła, w którym byłam dzień wcześniej. Siadam w ostatniej ławce i rozglądam się dookoła.
-Potrzebujesz pomocy?  -zaczepia mnie jakaś starsza zakonnica. Czy ja wyglądam aż tak tragicznie, że ludzie z daleka myślą, że trzeba mi pomóc?
-Nie, tak sobie siedzę – odpowiadam. – A co, nie wolno?
-Siedź dziecino siedź – uśmiecha się ciepło i idzie dalej wzdłuż ławek.
-Super – odpowiadam sama sobie. I pomyśleć, że pewnie za dwa miesiące będę stać za którąś z kolumn i patrzeć na Cristiana z Noemi. Biała sukienka z ciągnącym się trenem przez połowę kościoła, czarny garnitur, skrzypce, mnóstwo gości… Kurwa. Już mam to przed oczami. My mieliśmy mieć cichy, skromny ślub w urzędzie, bez żadnej pompy, tylko z najbliższymi nam osobami. Próbuję dalej o tym nie rozmyślać, wypalam papierosa za papierosem, aż dochodzę do domu, gdzie od razu wybucham płaczem.

    Wracam z uczelni. Podchodzę do kalendarza, odkreślam kolejny dzień do śmierci. Jeszcze miesiąc życia. Fajowsko. Wczoraj na tę okazję kupiłam śliczną, atłasową, czarną sukienkę. Eva powiedziała dziś, że niedługo będzie można przeze mnie patrzeć, taka jestem blada. Cóż, tak mój urok. Nie miałam ochoty nic gotować, więc zjadłam z nią obiad na mieście. Cały czas trajkotała o swoim Marcusie czy innym, nie wiem, naprawdę nie interesuje mnie to, jak ma na imię. Ja udawałam, że mimo wszystko interesuje się jej kurewsko nudnym i przewidywalnym życiem. Była tym pochłonięta do tego stopnia, że nie widziała mojego znudzenia. Chyba powinnam zostać aktorką. Tak, to dobra myśl. Szybko się męczę rozmyślaniem nad sensem tej kariery, więc kładę się do łóżka. Budzi mnie głośnie pukanie do drzwi, otwieram z potarganymi włosami i w pomiętych ubraniach.
-A ty tu czego? – patrzę na Cristiana. – Pożegnaliśmy się, dałam ci spokój, tego chciałeś, prawda?
-Nie biorę ślubu.
-Bo?
-Bo cię nadal kocham.
    Nie myślałam, że komukolwiek jeszcze na mnie w jakikolwiek sposób zależy, a już na pewno nie jemu i nie w taki sposób.
-Co na to Noemi?
-Chyba wystarczająco ją mamiłem oszukując siebie, że czuję do niej więcej niż do ciebie.
   To cud, że po tym, jak go zostawiłam a potem nie dałam o sobie zapomnieć, on mnie nadal kocha. Zaczynam wierzyć, że może on wcale nie był mną znudzony i moje odejście było kolejnym paranoicznym wymysłem. I kiedy teraz siedzimy w salonie, patrzę na niego i boję się, że przez strach przed jego utratą znów odejdę i drugi raz go zranię. Jestem paradoksem.
-Boję się.
-Widzę.
-Ty się nie boisz?
-Nie mam czego.

----------------------------------------------------------------------

Koniec dopiszcie sami.

Komentarze

  1. nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, ale w ostateczności to nie jest takie smutne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyna jest niezrównoważona emocjonalnie i wydaje mi się, że znów się wystraszy i znów go zrani...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja będę optymistką. Wierzę, że tym razem lepiej się to skończy dla nich obojga :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że tym razem będzie inaczej. Ona wie już jak źle może być bez niego, więc chyba warto spróbować z nim...

    OdpowiedzUsuń
  5. ja też bardzo wierzę, że teraz im się uda. Christian na pewno ją przekona, że warto spróbować i nie należy się bać. a ona przestanie planować swoją śmierć i wreszcie znowu będzie z nim szczęśliwa

    OdpowiedzUsuń
  6. będą razem będzie super i w ogóle, a potem nagle pogorszy się jej stan psychiczny i się zabije. nie wiem, jakoś tak to fajnie mi wygląda.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stalker

I've sowed pain and instead of it, love will sprout in another spring.

Ave Delfina (II)