Raissa (V)




Michał

        Wchodzimy do szatni ciągle ciesząc się ze zwycięstwa w meczu, zapewniając sobie awans do finałowej szóstki Ligi Światowej. Nie przebieramy się jeszcze, siedzimy, żartujemy, analizujemy niektóre akcje tego spotkania.
   -Skoro lecimy do Rio, to medal już jest nasz, mówię wam – uśmiecham się szeroko.
   -Chyba się trochę rozpędzasz – karci mnie wzrokiem stojąca w drzwiach Charlotte. – Oczywiście gratuluję zwycięstwa, co prawda wymęczonego w bólach, ale liczy się fakt, że wygraliście. Poza tym dzisiaj jeszcze nie świętujcie, fajnie byłoby wygrać również jutro i wyjść z grupy z pierwszej pozycji.
   -Dobrze, proszę pani – Zati przytakuje jej niczym mały chłopiec. – Postaramy się, proszę pani.
   -Ja myślę – uśmiecha się Bonżurka i już chce wychodzić, ale ponownie odwraca się w naszą stronę. – Wiecie co? Całkiem porządni z was fighterzy. Jak będziecie się między sobą mniej kłócić, to w tym sezonie sporo ugracie.
        Po jej wyjściu wszyscy zgodnie stwierdzamy, że kiedy trzeba Ruda umie zmotywować, ale i krzyknąć czy ostudzić emocje. Kolejny mecz wyjątkowo nie siedzi na ławce trenerskiej, tylko przy konsoli z Magierą i Kułagą. Gdy Wrona wychodzi na zagrywkę, z głośników zaczyna lecieć Maczo. Z chłopakami ledwo co powstrzymujemy się od śmiechu, spoglądamy na górę, gdzie macha do nas bardzo zadowolona z siebie Charlotte. Zadowolony z tego jest również Andrzej, który ciągle ma nadzieję, że uda mu się poderwać Rudą. Pomimo ich pamiętnej rozmowy w samolocie i zdania ‘ja was wszystkich traktuję tak samo, więc naprawdę nie masz na co z mojej strony liczyć’ Andrzej nadal się nie poddaje, co coraz wyraźniej irytuje Bonżurkę. Nasz reprezentacyjny Maczo szybko schodzi z boiska, my jesteśmy chyba za bardzo rozluźnieni w efekcie czego ten mecz przegrywamy. Stefan z Filipem narzekają, Charlotte komentuje naszą przegraną swoją kultową już niezadowoloną miną, ale udaje się mi ją namówić by przeszła się ze mną, Bartkiem i Grześkiem na piwo. Wchodzimy do jakiegoś pubu, w którym odbywa się karaoke, jest mnóstwo ludzi, mimo to są jeszcze wolne stoliki i loże.
    -Zgadnijcie, kto chciał mnie zaprosić na randkę – mówi Charlotte, gdy już zajmujemy wybrane przez nas miejsca.
   -Niech zgadnę, czyżby Andżej? – pyta wręcz pewny Bartek, ale Bonżurka kręci przecząco głową.
   -Amerykaniec – oznajmia. – Ten wytatuowany, jak mu tam, Matt chyba.
   -Anderson? Taki z koprem pod nosem? – dopytuję, szczerze zdziwiony.
   -Co to jest koper? – teraz to Charlotte się dziwi.
   -To taki wąs, taki trochę jak u Hitlera, Fabio taki ma – tłumaczy jej Grzesiek. – No ale w każdym razie zgodziłaś się?
   -Chyba jednak wolę, by Wrona się na niego nie rzucił – stwierdza Charlotte. – Tak na serio to nie mam pojęcia, co powinnam zrobić z Andrzejem. Nie wiem, czy powinnam z wami o tym rozmawiać bo razem pracujemy, ale chyba tym razem zrobię wyjątek.
   -Potraktujemy to jako prywatną i bardzo poufną rozmowę – oznajmia Bartek. Bonżurka uśmiecha się i sięga po swoje piwo.
   -Jako psycholog, no i jako kobieta wiem, że jeśli kobieta jest niedostępna, to sprawia, że facet jeszcze bardziej chce ją zdobyć. Problem tkwi w tym, że w takich wypadkach kobieta daje jakieś znaki, a ja Andrzejowi nie dałam ani jednego pretekstu, nic. Staram się was wszystkich traktować jednakowo, bo jesteście drużyną i każdy jest jednakowo potrzebny i ważny. Chodził taki przygnębiony, więc chciałam mu pomóc…
   -Na początku zgrupowania, o tym mówisz? – pytam. – On wcale nie był przygnębiony. Po prostu nie wiedział, jak ma się do ciebie zbliżyć, dlaczego wymyślił tę całą bajkę.
   -Co kurwa?! – Charlotte chyba pierwszy raz przy nas przeklęła. Chłopaki pokładają się ze śmiechu, Ruda nadal jest w szoku a ja siedzę ze stoickim spokojem i czekam na dalszy rozwój akcji.
   -On mnie oszukał, tak? – Szarlota cedzi pytanie przez zęby. – Od kiedy on się we mnie… jak to się tu mówi… kiwa?
   -Buja – poprawia ją Grzesiek. – Chyba od twojego przyjazdu.
        Charlotte załamuje się, opróżnia szklankę najszybciej z nas wszystkich.
   -Ile on tak będzie za mną łaził? – mruczy zrezygnowana. – No ile? Znacie go dłużej, jak on funkcjonuje z kobietami?
   -No właśnie to bardzo dziwne, ale za tobą łazi najdłużej – mówi Bartek. – Zwykle wszystkie to na niego lecą, więc szybko je rzuca. Ty mu się ciągle opierasz, nawet dałaś mu kosza. Ale widzisz, dzisiaj popełniłaś ogromny błąd!
   -Jaki?
   -Ja jestem maczo mnie kobiety nie wybaczo, kojarzysz co nieco? Nie mów tylko, że nie puściłaś tego specjalnie!
   -W żartach…
   -Jeśli chodzi o ciebie, Andrzej nie rozumie żartów.
        Charlotte znów się załamuje, po czym idzie do baru i wraca z kolejnym piwem.
   -Przypomniało mi się jak w Spale razem z chłopakami wyskoczyli na środek stołówki i zaczęli swój pokaz disco polo – mówi. – To też było z dedykacją dla mnie?
   -Wszystko, co robi Andrzej, jest z dedykacją dla ciebie – klepie ją po ramieniu Gregor.
   -Ja pierdolę – jęczy przerażona Charlotte patrząc się w kierunku wejścia. Na widoku pojawia się nie kto inny jak Wrona razem z Włodarczykiem, Miką, jego wiedźmowatą Heleną Gdańską, Pitem, Karolem i ich Olami. Siadają w jedynej wolnej loży obok nas, co jeszcze bardziej irytuje Bonżurkę.
   -To może my dla rozluźnienia nastroju pośpiewamy – Grzesiek bierze Bartka za łokieć i razem idą na scenę. Oczywiście wybierają piosenkę disco polo i od pierwszych chwil zaczynają robić prawdziwe show. W pewnym momencie Gregor wyciąga na środek Charlotte i zaczyna z nią tańczyć, ja zajmuję jego miejsce przy mikrofonie i razem z Kurą śpiewamy do Bonżurki, że mówi tak, potem nie, i że mogłaby się wreszcie zdecydować. Charlotte doskonale rozumie dlaczego chłopaki wybrali taką, a nie inną piosenkę, świetnie wczuwa się w rolę pani niezdecydowanej, przez co cały klub (prawie, z wyjątkiem nadąsanego Wrony) śpiewa z nami. Nasz występ kończy się nagrodzony ogromnymi brawami a my sami cały czas śmiejąc się wracamy do stolika.
   -I kto to teraz zaczął? – pyta Charlotte, stukając się z nami szklankami. Jej mina zmienia się diametralnie, gdy przy mikrofonie staje Andrzej. – Jak mi zaśpiewa jakieś My heart will go on czy coś takiego, to przysięgam, nie daruję – mruczy, wbijając swój wzrok w Andżejka.
   -To ja nazywam się Andrzej i zaśpiewam… Na zabawie – oznajmia zadowolony z siebie. Nie wiem, co to za piosenka, nie wie tego ani Bartek, ani Charlotte, wie chyba za to Gregor, bo nie może powstrzymać śmiechu.
   -Charlotte, to dopiero będzie piosenka z dedykacją – zwraca się do przerażonej Bonżurki.
   -Ja chyba nie jestem na to gotowa – patrzy się niepewnie na scenę. Andrzej zaczyna śpiewać, Ruda opiera łokcie na stole i dłońmi zakrywa usta, by jawnie się nie śmiać. My z chłopakami nie potrafimy być tak taktowni. Kątem oka zerkam na siedzącą najbliżej nas Helenę. Dziewczyna ma nieodgadniony wyraz twarzy, ale jest tym chyba bardziej zażenowana niż rozbawiona, wychyla się lekko i spogląda na Charlotte. Bonżurka łapie jej spojrzenie, Helena mówi nieme ‘współczuję’, Charlotte nie mówi nic, tylko zrezygnowana kręci głową.
   -Więc chodź, dłużej tak nie mogę czekać tu na ciebie całą noc! – śpiewa Andrzej patrząc się na Charlotte, która z nami zaczyna się bujać w prawo i w lewo w rytm piosenki, najwyraźniej udając, że zupełnie nie wie, o co chodzi Wronie. Co więcej, całą czwórką dołączamy do śpiewania z nim, tak jak i większość sali. Na słowa ‘do dna, zdrowie tego pana, widocznie on więcej szczęścia ma’ Gregor rezolutnie wstaje i dziękuje Andrzejowi, czym totalnie nas rozwala a Charlotte, kiedy tylko piosenka się kończy, chce wracać do hotelu. Zgodnie decydujemy się wrócić razem z nią.
   -I jak wrażenia? – pytam jej, gdy wychodzimy z klubu. Charlotte robi tę swoją słynną kpiącą minę.
   -Nie wiem, co mam o tym myśleć – przyznaje. – On mnie chyba naprawdę za bardzo lubi. Powinnam coś z tym zrobić.
         Nie wiemy, co Charlotte ma na myśli. W Rio nie zachowuje się względem Andrzeja inaczej, właściwie w ogóle nie zachowuje się inaczej niż dotychczas. Bartek nawet pyta się jej, co postanowiła w związku z Endrju, ale ona odpowiada, że nie wie, o co mu chodzi.
   -Wyparła to wszystko ze świadomości? – zastanawiam się głośno podczas spaceru z chłopakami.
   -Ale wyyyy, chwiiilaaa – wyrywa się Bartek. – Wtedy, w Krakowie, ona powiedziała, że rozmawia z nami o tym tylko dlatego, że jesteśmy tu prywatnie. Ja się jej o Andrzeja pytałem po treningu, czyli mogła to powiedzieć specjalnie.
   -A może wcale nic nie postanowiła, tylko po prostu uznała, że najlepiej będzie jeśli nic nie zmieni w swoim zachowaniu w stosunku do Andrzeja? – mówi Grzesiek. – Zobaczymy dzisiaj na pogadance.
        Bonżurka wciąż zachowuje się tak samo. Nawiązuje do rewelacji z Włochami, trochę się z nich nabija i mówi, byśmy jednak nie szli ich drogą. Tym razem nie może siedzieć przy nas na boisku, ma miejsce na trybunach. Najbardziej brak jej obecności odczuwamy w półfinałowym meczu z Francją. Na drugiej przerwie technicznej spoglądam na nią, krzyczy ‘walczcie, dacie radę wszystko odwrócić!’. Chłopaki też to słyszą, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki udaje nam się doprowadzić do tie-breaka, nawet mamy piłkę meczową, ale parę błędów i tracimy szansę na finał. Schodzimy do szatni podłamani, żaden z nas nic nie mówi. Po paru minutach ktoś puka do drzwi i do środka wchodzi Charlotte. Nie uśmiecha się, mogę wręcz stwierdzić, że ma nastrój podobny do naszego.
   -Walczcie jutro od początku, okej? – mówi. – Turniej się jeszcze nie skończył. Macie jeszcze dużo do pokazania. Jesteście w końcu drużyną Mistrzów Świata, prawda?


Grzesiek

        GPS daje znać, że dotarłem pod wcześniej wbity adres. Parkuję pod białym domem jednorodzinnym i wychodzę z samochodu. Na trawniku leżą dwa koty zupełnie niezainteresowane moją obecnością na ich terenie. Dzwonię do drzwi, po chwili otwiera mi mężczyzna mniej więcej mojego wzrostu, który nieufnie się na mnie patrzy.
   -Dzień dobry, ja przyjechałem do Charlotte – na moje słowa twarz mężczyzny rozjaśnia się.
   -Ah, tak, już wszystko wiem – uśmiecha się. – Pierre Bertrand, tata Charlotte, miło poznać – wymieniamy się uściskiem dłoni, po czym wchodzę za ojcem Bonżurki do środka. – Charlotte powinna być niedługo w domu, pojechała na zakupy. Wie pan, jak to bywa z kobietami.
   -W porządku, poczekam. Bardzo dobrze pan mówi po polsku – zauważam.
   -Tyle lat mieszkam w Polsce, że wstydem byłoby, gdybym się go nie nauczył – odpowiada. – Może kawy, herbaty? Albo soku? Charlotte rano wyciskała sok z pomarańczy.
          Nim daję odpowiedź, Bertrand stawia przede mną szklankę z sokiem.
   -Gratuluję sukcesu podczas Ligi Światowej – kontynuuje mężczyzna. – Trzecie miejsce to także wspaniały wynik. Mam nadzieję, że Charlotte bardziej pomogła niż narozrabiała.
   -Charlotte ma do nas dużo cierpliwości, właściwie była dla nas matką.
   -Nie mieliście jej chwilami dosyć?
   -Czasem zrzędziła więcej, niż było to warte…
   -Cała Charlotte – śmieje się Bertrand. – O, wróciła.
        Ojciec Charlotte wychodzi na przedpokój, a kiedy drzwi się otwierają, głośno woła ‘DESTUUUR, HASEKI HURREM SULTAN HAZRETLERI’. No proszę, nawet w domu wszyscy wiedzą, że Ruda ma fioła na punkcie Wspaniałego Stulecia.
   -Bardzo zabawne – słyszę, jak Charlotte stawia reklamówki na podłodze. – Czyj to samochód stoi przed domem?
   -Grzegorz Pasza przybył na audiencję – oznajmia poważnym głosem Bertrand. Tak jak nakazują zasady w pałacu Sułtana Sulejmana, na widok Sułtanki Hurrem wstaję i opuszczam głowę w dół.
   -Sułtana – staram się być równie poważny jak jej ojciec. Charlotte śmieje się, ale szybko zaczyna wczuwać się w swoją rolę.
   -Coś się stało? – pyta tak samo podejrzliwym głosem jak jej ulubiona bohaterka.
   -Piotr Pasza prosił o bezpieczne przywiezienie Sułtanki do twierdzy w Gdańsku, Pani – tym razem to ja nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać. – W ogóle to cześć, Szarlota.
   -No cześć, Gregor – Charlotte całuje mnie w policzek. – Siadaj, zjesz trochę obiadu, odpoczniesz i jedziemy dalej.
   -Karolciu, nie zapomnij poczęstować pana Grzesia szarlotką – w drzwiach staje zapewne mama Charlotte aka Karolci. – Dzień dobry, panie Grzesiu!
   -Dzień dobry – biorę od niej reklamówki i stawiam je na blacie. – Dlaczego jesteś Karolcią? – szepczę do Bonżurki stojącej przy kuchence.
   -Bo Charlotte po polsku to Karolina – wyjaśnia. Z jej domu wyjeżdżamy godzinę później. Charlotte opowiada mi trochę o swojej rodzinie, ja mówię jej o swojej. Droga mija nam szybko, w samym Gdańsku trochę błądzimy nie mogąc odnaleźć adresu Mateusza. Parę razy GPS wprowadza nas w błąd, w końcu trafiamy na miejsce.  Pod blokiem czeka Helena i prowadzi nas do mieszkania Miki. Siadamy na urządzonym przez nią balkonie i tam jemy kolację. Wciąż jest ciepło, komary i inne owady są nam niestraszne, Mateusz nastawiał przeróżnych kadzideł i dziwnych urządzeń.
   -Jak się dobrze wsłuchacie, to usłyszycie szum morza – Mikson opowiada o swoim gdańskim życiu. Helena prycha z dezaprobatą.
   -Ile razy ja mam ci głąbie powtarzać, że to słuchać wodę u sąsiadów? – wtrąca się. – Dobra, nieważne. Kto ma być spoza kadry na tym superekstra weselu?
   -Bartman ma być z tą swoją, Ignaczakowie, Zagumni, Żygadło… - wymieniam.
   -Super Batmana to ja kojarzę, Ignaczak to się w Krakowie przewinął, a reszta? – dopytuje Charlotte.
   -Paweł Zagumny zwany też Gumą jest rozgrywającym, grał na Mistrzostwach Świata, Łukasz Żygadło zresztą też jest rozgrywającym, również był w składzie Mistrzostw, ale miał problemy osobiste dlatego zrezygnował – wyjaśnia Mateusz. Charlotte mruży oczy.
   -Tylko przez problemy osobiste? – zerka podejrzliwie na Mikę.
   -Oj no też przez drobne różnice w poglądach – Mateusz sięga po kieliszek.
   -Ten wasz Stefan to chyba ma jakieś poważne problemy z głową – mruczy Helena. Spoglądam nieśmiało na Charlotte, najwidoczniej Helena nie ma zielonego pojęcia, że Ruda i Antiga znają się naprawdę długo.
   -Niestety Stéphane ma tendencję do kłócenia się, jeśli ktoś myśli inaczej niż on – wzdycha Bonżurka. – Wiesz, znam go od ponad czterech lat, także wiem, na co go stać.
       Helenie robi się głupio, wbija wzrok w butelkę wina.
   -A z tym Wroną, to co tam on nawywijał? – szybko zmienia temat. – Wiesz, Mateusz nic mi nie mówi…
   -Bo ty nie chcesz słuchać – obrusza się Mika.
   -W każdym razie ułożył dla mnie płytę z piosenkami – mówi Charlotte, by uniknąć kłótni między Miksonem a Heleną. – Bardzo okropna, same disco polo.
   -I wy nic z tym nie zrobiliście? – Hela z politowaniem spogląda na Mateusza. – Nie wiem, czy wami kieruje jakiś rodzaj braterskiej solidarności z tym czubem, czy może wy macie z niego bekę życia.
   -Mateusz nie odpowiadaj, nie chcę znać odpowiedzi – Charlotte odstawia na stół prawie pusty kieliszek. – Po prostu mam go dość. Ja mu przez cały ten pierwszy lot do Iranu tłumaczyłam, bardzo grzecznie zresztą, że go nie chcę, a on swoje. Gdyby nie to, że muszę z racji swojej pracy z wami być miła, już dawno bym mu… no, jak to się tu mówi…
   -Wpierdoliła? – Helena podsuwa słowo Charlotte, która na to uśmiecha się szeroko.
   -Dokładnie tak – przytakuje. – Pamiętam ten ich występ w pierwszą sobotę zgrupowania…
   -Jaki występ? – pyta zaciekawiona Hela. – Co oni odwalili?
   -Zaśpiewali jej Kolorowe Sny i przy okazji zatańczyli – opowiada krótko Mateusz. – Widzisz kotku, jednak ja to jestem pikuś w porównaniu do Andrzeja.
   -Kto ty jesteś? – dziwi się Charlotte. – Pituś?
        We trójkę nie możemy przestać się śmiać, a Ruda wciąż docieka, jak Mateusz nazwał sam siebie.
   -Pikuś – wyjaśnia w końcu Helena. – Jejku, jak ci tu wyjaśnić… W Polsce tak się mówi przy porównaniach, jeśli chce się podkreślić, że coś jest mniejszej wagi od czegośtam. Mateuszowi chodziło o to, że jego próby powrotu do mnie, a musisz wiedzieć, że dzień w dzień mnie nachodził, to było nic w porównaniu do tego, co robi Andrzej aby cię zdobyć.
   -To wy się już raz rozstaliście? – pyta Charlotte.
   -Długa historia – kwituje to krótko Helena. – A ta, jak jej tam, Lidka, o której ma przyjść?
   -Rano rozmawiałam z nią i Bartkiem, przyjdzie po dziesiątej pod ten adres, który wcześniej dał mi Mateusz. To twój adres, tak?
   -Tak tak. Szczerze mówiąc, nie chce mi się iść na to wesele. Nie lubię tych wszystkich siatkarskich lasek. Żałosne są. Niektórzy siatkarze zresztą też.
   -Skąd masz taką opinię?
   -Widzisz, zanim Mateusz na dobre zaczął pojawiać się w pierwszej szóstce, właściwie w siatkówce go nie było. Był gdzieś w szerokim składzie, był gdzieś czasem i na meczu, ale albo w kwadracie, albo na trybunach. Przyszły Mistrzostwa, Mateusz został Mistrzem i nagle się okazuje, że wszyscy Mateusza lubią i znają i w ogóle jest zapraszany na różne imprezy. To samo ja, trochę wcześniej byłam z Mateuszem i jakoś mało kto nas traktował poważnie, a w tym roku nagła odmiana, na meczach z Ruskimi w Gdańsku podchodzą do mnie jakieś lasie i ‘cześć Helenka, co tam, jak studia?’.
        Helena dalej opowiada o swoich odczuciach. Ma rację, kiedy jeszcze trochę grałem w kadrze ze mną i moją byłą było podobnie. Potem w kadrze nie grałem, grono ‘znajomych’ się skurczyło, a wystarczyło teraz trochę pograć i wielu sobie o mnie przypomniało.
   -Zgadam się – wtrącam, gdy Helena na chwilę milknie. – Jak uda nam się wywalczyć przepustkę na Igrzyska i coś ugrać na Mistrzostwach, to dopiero będzie szał.
        Powoli schodzimy z tematów związanych z siatkówką, choć Charlotte dużo mówi o wrażeniach, jakie wywarliśmy na niej z chłopakami i jakie w ogóle polska siatkówka na niej odegrała, wspomina też spotkanie z francuskimi siatkarzami w Rio. Uwielbiam jej słuchać. Ma bardzo ładny tembr głosu, mówi spokojnie, ale dużo gestykuluje. Najwidoczniej Francuzi tak mają, bo nasi trenerzy również podczas rozmów wspomagają się gestykulacją.
Przed północą Helena zabiera do siebie Charlotte. Ponownie spotykamy się przed samą uroczystością pod kościołem. Dziewczyny uznały, że sami poradzimy sobie z ogarnięciem się i zrobieniem z siebie porządnych mężczyzn. Helena okiełznała swoją tęczę na głowie związując włosy w kok, poza tym jest dość mocno pomalowana, co kontrastuje z jej porcelanową cerą i jasną długą sukienką. Lidia jest, jak zwykł mawiać Bartek, eteryczna, mimo że ubrana jest w ciemne kolory. Największe wrażenie sprawia na mnie Charlotte, która wyglądem przypomina gwiazdy Hollywood z lat pięćdziesiątych. Dziewczyny stoją na boku i jak domyślamy się z Mateuszem, obgadują wszystkich dokoła.
   -No może ja lubię Sabinę, ale to jak dzisiaj wygląda, naprawdę zostawiam bez komentarza – szepcze cicho Helena. Mateusz krzywi się i pocałunkiem daje jej znać, by skończyła mówić.
   -Bardzo ładnie wyglądacie – mówię. – Jeszcze ładniej by było, gdybyście skończyły ten temat.
   -My się dopiero rozkręcamy – stwierdza Lidka. – Wy też bardzo przystojnie wyglądacie w garniakach.
   -Dzięki Bogu nie założyłeś dżinsów – Helena lustruje Mateusza od góry do dołu. – Ogolony też jesteś, daję ci pięć na dziesięć.
   -Jaka szczodra ocena! – śmieje się Charlotte, ale oglądając się za siebie szybko przestaje. – O, Zbyszek jest. Ta blondynka to jego narzeczona?
   -Ona jest bardziej wysuszona ode mnie – mówi Lidia. – Ale kieckę to ma ładną.
   -On chyba nigdy nie przestanie działać mi na nerwy – odzywa się Helena. Mateusz wzdycha głośno, ale dziewczyny dalej prowadzą swoją dyskusję na temat Bartmana i  blondynki u jego boku. Szybko przestają, bo na horyzoncie pokazuje się Wrona. Nie jest sam, towarzyszy mu jakaś brunetka w krótkiej, czarnej sukience. Zerkam na Charlotte, beztrosko macha spiętemu Andrzejowi na powitanie.
  -No co? –wzrusza ramionami. – Jestem kulturalną osobą, po prostu chciałam się przywitać.
   -Mogę się założyć, że specjalnie tę laskę ze sobą przyprowadził – mówi Helena.
   -Ale to co, on się w tobie Charlotte podkochuje? – pyta Lidia.
   -Tak to można nazwać – uśmiecha się sarkastycznie Ruda. – Ale tak naprawdę nie wiem, co siedzi w jego głowie.
        Temat się kończy, gdy pod kościół podjeżdża samochód z Nowakowskim i Olą, kierowany przez Kurka. Bartek wysiada z auta i od razu zawiesza wzrok na Lidii.
   -Tak, jak Kogut patrzy się na Lidkę, to nawet Wrona się na mnie nie patrzy – szepcze mi na ucho Charlotte. – Mam nadzieję, że pewnego dnia razem zatańczymy na ich weselu.
        Uśmiecham się, w Bonżurce jest tyle dobroci i radości, że mogłaby obdarować nimi cały wszechświat. Cała ślubna ceremonia jest ładna, nie ma w niej nic nadzwyczajnego, żadne z nas się nie wzrusza, Helena wręcz przez cały czas ma taką samą, obojętną minę.
   -Ślub jak ślub – komentuje, kiedy wychodzimy na zewnątrz i ustawiamy się do składania Nowakowskim życzeń. Potem udajemy się taksówką do sali weselnej. Na pierwszy taniec Piotrek i Ola tańczą do walca z Nocy i Dni. – Wybór dziesięć na dziesięć – kpi po cichu Helena.
   -Dokładnie – przytakuje jej Lidia. – Przed oczami mam tę nieszczęsną minę Barbary i to, że musi męczyć się z Bogumiłem, którego w ogóle nie chce.
        Mateusz z Bartkiem zatykają dłońmi usta dziewczynom, by więcej już nie mówiły. Jako że Bartek jest świadkiem, siada blisko młodej pary a Lidka, jako jego partnerka, jest zmuszona siąść przy nim. My z Mateuszem mamy miejsca dalej od nich, więc Helena przystopowuje z komentowaniem wszystkiego wokół, bo Charlotte nie partneruje jej w tym tak, jak Lidia. Gdy tylko nadarza się moment, Lidka razem z Bartkiem siadają z nami przy stole. Dziewczyny wyjątkowo nikogo nie obgadują, dopóki nie zauważają Andrzeja kręcącego się niebezpiecznie blisko nas, do tego jest sam, nigdzie nie dostrzegamy brunetki, która z nim przyjechała.
   -Zaraz podejdzie i poprosi cię do tańca – stwierdza Bartek, na co Charlotte się krzywi.
   -Nie kracz – odpowiada mu bez przekonania bo wie, że za chwilę stanie przed nami Wrona i tak też się dzieje. Helena z wyraźnym rozbawieniem przeszywa Andrzeja wzrokiem, Mateusz stara się być poważny, Lidia, by się nie śmiać, zagaduje Bartka na jakiś nieistotny temat.
   -Charlotte, zatańczysz ze mną? – Andżej wystawia dłoń w stronę Bonżurki. Szarlota skinieniem głowy niechętnie się zgadza. Całą pozostałą piątką przyglądamy się im, Charlotte ma ciągle obojętną minę, z każdym kolejnym słowem Wrony coraz mocniej zaciska wargi w cienką linię, coś odpowiada, denerwuje się.
   -Albo zaraz zacznie wrzeszczeć, albo mu przypierdoli – mówi Mateusz. – Co obstawiacie?
         Zgodnie obstawiamy drugą opcję, jednak Charlotte po skończonej piosence bez słowa zostawia Andrzeja samego na środku parkietu. Wraca do nas wściekła i w ciągu paru sekund opróżnia swój kieliszek wódki.
   -Wiecie, co on mi zaproponował? Zaproponował mi bycie ze sobą i przeprowadzkę do niego do Bełchatowa – Bonżurka wyprzedza nasze pytania. Nie możemy przestać się śmiać, ale gestem dłoni Charlotte pokazuje, byśmy na chwilę umilkli. – Więc mu powiedziałam, że nie, bo spotykam się z Grześkiem.

-----------------------

Wyszło długie i bez sensu, przepraszam :x Jeszcze jedna część i to kończymy. Piosenka w tym odcinku to oczywiście piosenka Andżeja, nie mogłam się oprzeć, by jej nie wrzucić. 

Komentarze

  1. weź, co bez sensu, wszystko ma sens. Charlotte z Grzesiem to całkiem niezły pomysł.
    (a Lidka z Heleną to my)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku jej. Hurrem, Noce i Dnie, i Grzesio. Tyle dobroci <3
    Kocham bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Karolcia z Grześkiem, nawet jako udawana para będą przesłodcy. ;3
    piosenka na pierwszy taniec bardzo trafna! ahh, zawsze mam ochotę utopić Barbarę w sadzawce, a jak słyszę jak krzyczy 'Boguuumił!' to ogarnia mnie szaleństwo.
    kocham Cię sis za to, że masz w głowie dokładnie to samo co ja wiesz? <3

    OdpowiedzUsuń
  4. A może Charlotte naprawdę jest z Grześkiem? :D Taki ukrywany związek też byłby zaskoczeniem (ale nie dla mnie skoro już wzięłam to pod uwagę xD). Dla mnie gwiazdami rozdziału są ironiczne komentarze Heleny i Lidki na temat pozostałych siatkarskich żon i tym podobnych. Ciekawe jak ona rozwiąże sprawę z Andrzejem. Z jednej strony szkodza mi go, bo mam wrażenie, że jemu naprawdę zależy na dziewczynie, tylko wyraża to w jakiś głupi sposób. Z drugiej, rozumiem Charlotte, bo chyba większość ludzi nie byłaby być w związku z kimś, kogo nie kocha...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sve će to, o mila moja, prekriti ružmarin, snjegovi i šaš (III)

It's four in the morning the end of December, I'm writing you now just to see if you're better

Sve će to, o mila moja, prekriti ružmarin, snjegovi i šaš