Extrasystolia (II)

II.Gonna take you away from harm.



   -Dlaczego Paryż? Paryż jest oklepany.
   -Sam jesteś oklepany, Milord. Założę się, że byłeś tylko pod wieżą Eiffla, prawda?
   -Wcale nie!
   -Mon Dieu, Serek, nie okłamuj mnie.
        Lidka wyjmuje z torby swój magiczny zeszyt oraz mapę, próbując zlokalizować jakiś hotel. Zerkam na jej listę i szybko wbijam w telefonie adres.
   -Idziemy prosto, potem skręcamy w lewo w … - staram się nas gdzieś doprowadzić, ale Lidka puka się w głowę.
   -Milord, nie wiem, czy ty się nie znasz na GPSie czy jesteś ślepy, ale jesteśmy na zadupiu Paryża – wzdycha. – Bierzemy najbliższy autobus i jedziemy do centrum.
   -Skąd będziesz wiedziała, w co mamy wsiąść?
   -Umiem korzystać z rozkładów jazdy. Zaufaj mi, to nie takie trudne.
               Zostawiam nasz los w rękach Lidki, drepczę za nią ciągnąc moją walizę i jej bagaże. W kiosku zamawia bilety płynnym francuskim, czym strasznie mnie zaskakuje.
   -Język żabojadów też znasz? – pytam zaskoczony.
   -Umiem się przedstawić i zapytać o najważniejsze rzeczy jeszcze po włosku, hiszpańsku, niemiecku, rosyjsku no i oczywiście po angielsku – wyjaśnia. Skubana jest, nawet mi tym zaimponowała. Autobus przyjeżdża dość szybko, ale do samego centrum jedziemy chyba prawie godzinę. Większość czasu Lidka opierała głowę o moje ramię opowiadając, co chciałaby tu zobaczyć. – Miałam w Paryżu pięć czy sześć sesji, trochę się tu rozejrzałam więc mam niewielkie rozeznanie – tłumaczy. Hotel udaje nam się znaleźć dość szybko, jemy kolację i rozchodzimy się do wziętych wcześniej pokoi. Rozkładam się na łóżku i wchodzę na internet, gdzie od razu uderzają we mnie nagłówki artykułów o mojej nieobecności na Mistrzostwach. Na Facebooku Zbyszek oznaczył mnie w swoim poście, w którym porusza tę sytuację. Wkurzam się, dzwonię do niego i wygarniam mu, żeby nie wpieprzał się w nie swoje sprawy. To samo mówię Ignaczakowi, bo mam dosyć jego smsów z pocieszeniami. Nie potrzebuję współczucia. Ja po prostu chcę, by wszyscy zostawili mnie w spokoju.
Kolejnego dnia Lidka zarządza wyprawę na Montmartre. Wygląda bardzo uroczo, jest wesoła i pełna energii. Z kolei ja w jej oczach wyglądam zapewne jak ofiara losu, jak zgorzkniały pajac.
   -Po co ty masz ze sobą aparat, skoro chcesz się zabić? – pytam prosto z mostu.
   -Na razie nie chcę o tym myśleć – odpowiada z uśmiechem, robiąc mi zdjęcie. – I ty też w końcu przestań myśleć o kadrze. Wczoraj słyszałam twoją kłótnię z kolegami. Twój brak powołania to nie jest ich wina.
  -To nie jest też twoją sprawą – warczę.
  -Dla mnie możesz wrócić do Polski i łkać w podusię, i tak się prawie nie znamy – wzrusza ramionami i nie czekając na mnie idzie przed siebie. Doganiam ją, czuję się głupio, że zachowałem się jak osioł.
   -Przepraszam – mówię. Lidka nawet na mnie nie patrzy, robi kolejne zdjęcie, po czym zatrzymuje się przy wejściu do metra.
   -Przestań wszystkich przepraszać – odpowiada. – Po prostu wyluzuj. Już nic nie zmienisz.
        W milczeniu wchodzę za nią do metra. Staram sobie wziąć do serca to, co mi powiedziała. Poza tym, jak będę marudził, to zepsuję jej ten wyjazd.
   -Więc mamy jakiś plan? – pytam.
   -Idziemy przed siebie aż do wzgórza – odpowiada. – Zobaczysz, Montmartre ci się spodoba.
        Lidka ma rację. Kiedy zaczynamy spacer, od razu zwracam uwagę na architekturę i klimat tej dzielnicy. Trzymam Lidkę za rękę, by nie zgubić jej w tłumie. Oboje podziwiamy ulicznych artystów, których jest tu niezwykle dużo. Przy okazji trenujemy asertywność co raz odmawiając kolejnym sprzedawcom próbującym wcisnąć nam breloczki z miniaturowymi Wieżami Eiffla. Wreszcie docieramy do bazyliki Sacré-Cœur. Na całe szczęście nie jest tak napakowana ludźmi jak to prorokowała Lidia, przez co możemy w miarę spokojnie przyjrzeć się kościołowi.
   -Gdybym miała brać ślub, to tylko tu – mówi Lidka, robiąc zdjęcie kopule. – Jest przepięknie.
   -Zawsze możesz to zrobić – odpowiadam. Nie komentuje tego w żaden sposób, siada w jednej z ławek i zaczyna się modlić. Nie mam ostatnio za dobrych kontaktów z Bogiem, odmawiam krótką modlitwę i wychodzę na zewnątrz, by przyjrzeć się panoramie Paryża, która ze wzgórza wygląda imponująco. Robię nawet parę zdjęć, nie zwracam uwagi na nic, dopóki nie słyszę połączenia od Kaśki. Nie mam ochoty z nią rozmawiać, odbieram tylko dlatego, że jest moją dziewczyną.
   -Jak się czujesz? – pyta troskliwie.
   -Trochę lepiej – odpowiadam. Wymieniamy ze sobą jeszcze parę zdań, rozmowa się nie klei, więc żeby nie męczyć ani siebie ani jej, kończę połączenie, nie odpowiadając na jej ‘kocham cię’, bo już sam nie wiem, jak to między nami jest. U mojego boku pojawia się Lidka, oczywiście fotografując wszystko dokoła.
   -W ramach pocieszenia mogę ci powiedzieć, że Borys też nie wie, że nie pojechałam sama – zabiera moją dłoń sprzed obiektywu aparatu. – Weź łapsko, dzisiaj nie wyglądasz jak model z reklamy serków, tylko jak początkujący model.
        Wzdycham bezradnie i staję na tle miasta, by Lidka porobiła mi zdjęcia. Potem trafiamy do małej knajpki znajdującej się na dachu jednego z budynków, rozmawiamy właściwie o niczym, dopiero wieczorem, kiedy lokujemy się z winem nad Sekwaną, przychodzi czas na pierwsze osobiste rozmowy. Lidka krzywi się patrząc na ekran swojej komórki, z ciekawości pytam, co jej się nie spodobało.
   -Napisał do mnie Borys ‘Jak tam?’, więc mu odpisałam, że jest okej i co u niego, na co on mi odpisał ‘To dobrze’, nic więcej – mruczy, biorąc duży łyk wina. – Czuję się, jakbym była w tym związku sama.
   -To znaczy? – dopytuję.
   -Nie pamiętam, kiedy ostatni raz sam z siebie napisał mi ‘Tęsknię za tobą’ czy chociażby że mnie kocha. Zwykle to ja to mówiłam albo pisałam, a on mi odpowiadał ‘Ja też’. On też co, tęskni za sobą i siebie kocha? Mamy taką pracę nie inną, rzadko się widujemy, a ostatnimi czasy rozmawiamy raz albo dwa w tygodniu. Nie mam siły starać się za nas oboje. Jeżeli nie jest zajęty sesjami czy pokazami, to jest zajęty zachwycaniem się różnymi rzeczami i osobami. Potrafi jarać się sesją kogoś innego, ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek spojrzał na jakąś moją sesję i powiedział, że pięknie wyglądam. Czasem rzucił, że tu dobrze wyszłam i tyle. Chciałabym, żeby zachwycił się mną tak samo, jak zachwyca się tymi wszystkimi innymi rzeczami.
   -To dlaczego nadal z nim jesteś?
   -Podobno mnie kocha. Powoli zaczynam postrzegać to jako legendę, którą kiedyś mi opowiedział, tyle że za bardzo się do tej legendy przywiązałam. Na takie jak ja mówi się… czekaj, niech sobie przypomnę…wiem! Attention whore!
       Lidka śmieje się gorzko. Mam wrażenie, że zaraz się rozklei, więc niezdarnie ją obejmuję.
   -Serek, a co twoje gałęzie robią na mnie? – Brunetka wciska mi do rąk wino. – Teraz twoja kolej.
   -Moja kolej na co? – patrzę na nią z niezrozumieniem.
   -Opowieści o twoim związku.
        Nienawidzę opowiadać o sobie. Nienawidzę przyznawać się do swoich słabości i nigdy tego nie robię, ale skoro Lidia mówi mi o swoim życiu to dlaczego ja mam jej nie opowiedzieć o swoim?
   -Mam dziewczynę. I chyba już jej nie kocham.
   -Stało się między wami coś szczególnego?
   -Właśnie nie. Mieszkała ze mną w Rosji, gdy grałem w Dynamie, drużynie z Moskwy, teraz też ze mną mieszka w Maceracie we Włoszech. Nie wiem, wydaje mi się, że chyba jej jest za dużo w moim życiu. Niby nie spędzaliśmy ze sobą dwudziestu czterech godzin na dobę, ale wracając z treningów do domu czasem wolałem, żeby jej nie było. Ona liczy na coś więcej, ma w sumie prawo, jesteśmy ze sobą od czterech lat, mimo to, ja chyba tego nie chcę.
   -Tego, czyli małżeństwa?
   -Tak. Po prostu ślub mnie nie interesuje. Nigdy jej nie obiecałem, a wszyscy wokół tylko czekają, aż się oświadczę. Nie chcę ani ślubu, ani tym bardziej dzieci. Chłopaki się hajtają, a ja nie widzę potrzeby bawienia się w rodzinę i w dom.
   -Boże, Serek, czyli ty też jesteś tak chujowo smutny jak ja.
        Potakuję głową i dopijam resztki wina.
   -Skończyło się – Lidka pokazuje na pustą butelkę. – Zwijamy się.
        Nieco chwiejnym krokiem, śpiewając, wracamy do hotelu. Rano wybieramy się na pchli targ na Porte de St Quen, gdzie Lidia jest w swoim żywiole. Kręci się między stoiskami z ubraniami, wybiera najbardziej kolorowe sukienki, przy okazji i mi wciskając jakieś ciuchy. Potem oczywiście idziemy pod wieżę Eiffla, a następnie zwiedzamy Dzielnicę Łacińską. Kolejnego dnia z rana mamy samolot prosto do Reykjavíku. Nie wita nas słońce jak to było w Paryżu, wita nas deszcz i wiatr.
   -Gdzie ty nas wysłałaś? – syczę. –Wylądowaliśmy na zadupiu świata, nie znamy języka…
   -BOŻE SEREK ZAMKNIJ SIĘ – jestem zdziwiony, że Lidka umie krzyczeć. Zdecydowanie nie wygląda na kogoś, kto kiedykolwiek na kogoś krzyknął. Pokornie idę za nią, słowem się nie odzywając. – Wystraszyłeś się mnie? – pyta nagle.
   -Nie, nie wystraszyłem – mam nadzieję, że nie widać, że jednak jest inaczej. – To gdzie idziemy, mamy jakieś konkretne namiary? – szybko zmieniam temat.
   -Wczoraj wieczorem zarezerwowałam nam ostatni wolny pokój w Kex Hotel, który wygląda jak noclegownia dla hipsterów – mówi. – Mamy wsiąść w coś takiego jak The Flybus no i będziemy na miejscu. A, i musimy sobie wykupić śniadania.
   -Ile to nas będzie kosztować?
   -Nie chcesz wiedzieć.
        Kiedy docieramy na miejsce i przychodzi nam zapłacić, gorączkowo szukamy pierwszego lepszego kantoru by móc wymienić pieniądze, bo zwyczajnie nam zabrakło.
   -Nie mogłaś wybrać czegoś innego? – warczę, gdy wreszcie docieramy do naszego pokoju.
   -Wyobraź sobie gwiazdo siatkówki, że nigdzie indziej nie było miejsc – Lidka rzuca się na łóżko, nie wyglądając na przejętą. – To, że tu znaleźliśmy miejsce, w dodatku w pokoju dla dwóch osób a nie w dormie dla szesnastu było cudem, więc łaskawie doceń ten cud. Idę się rozejrzeć, trzeba kupić coś do jedzenia.
   -No tak, bo w hipsterskiej menelni płaci się tylko za to, że jest hipsterską menelnią!
   -Jak się namyślisz iść, to zostaw mi klucz na recepcji.
        Zostaję sam. Gapię się w sufit, ignoruję kolejne połączenia od Igły i Możdżonka, w końcu wyłączam telefon i wychodzę z hostelu. Widzę wracającą z zakupami Lidkę, biorę od niej siatki a cisza i brak jej uśmiechu zaczynają mi ciążyć.
   -Robisz obiad, Marudo – odzywa się wreszcie. – I jeszcze jedno marudzenie, a sama kupię ci bilet do Polski i wsadzę cię w pierwszy lepszy samolot.
   -Stąd latają samoloty do Polski?
   -Jeśli nie latają, to kupię ci bilet gdziekolwiek, zczaiłeś Seruś?
   -Zczaiłem, Lideczko Ludeczko.
           Lidka krzywi się, nie lubi, gdy tak na nią mówię. Pomaga mi przy obiedzie, chociaż prosiłem, by uwierzyła w moje kulinarne zdolności. Potem zwiedzamy najbliższą okolicę i wracamy późnym wieczorem, kiedy zaczyna się jakiś koncert. Oczy Lidki błyszczą, brunetka ciągnie mnie jak najbliżej wokalistki, która jest niezwykle ładna i ma delikatny głos.
   -Kto to? – pytam cicho.
   -Sóley – odpowiada podekscytowana Lidia. – Na jakimś blogu o Islandii czytałam, że ona tu wystąpiła i wstęp był darmowy. Nie myślałam, że to może jeszcze raz się wydarzyć!
        Siadamy po turecku prawie przy samej kobiecie. Przez cały koncert Lidka się uśmiecha i nuci po cichu teksty piosenek. Robi parę zdjęć polaroidem a po występie daje je piosenkarce, tocząc z nią gładką konwersację. Przypatruję się tej scenie z boku, sam robię telefonem zdjęcia, które po kolacji pokazuję Lidce. Moja towarzyszka rzuca mi się na szyję, cieszy się chyba we wszystkich językach, jakie zna, po czym przez kolejną godzinę przeżywa rozmowę ze swoją idolką.
   -Jesteś słodka, wiesz? – przerywam jej monolog. Spuszcza głowę, ma zaróżowione policzki i nie może powstrzymać się od uśmiechu.
   -Naprawdę tak myślisz? – pyta.
   -Naprawdę.
   -A nie zmienisz zdania jak ci powiem, że jutro wstajemy rano i musimy złapać stopa do czegoś, co ja bym przeczytała, że nazywa się Pingwin chociaż tak się nie nazywa?
        Zaczynam śmiać się jak głupi z tej wymyślonej nazwy i nawet uderzenia poduszką nie sprawiają, że przestaję się śmiać. Rejon okazuje się nazywać się Thingvellir a złapanie tam autostopu na całe szczęście przychodzi nam dość szybko. Trafiamy na dwójkę dość gadatliwego rodzeństwa, które chętnie opowiada, co powinniśmy jeszcze zobaczyć. Co więcej, postanawiają nas oprowadzić po parku narodowym. Oboje z Lidką jesteśmy zachwyceni krajobrazami i dość trudno nam się rozstać z naszymi nowymi znajomymi. Na całe szczęście z powrotem również trafiamy na fajnych, otwartych ludzi, z którymi bez trudu się dogadujemy. Po kolacji siadamy w porcie. Ciągle czytam smsa od Ignaczaka, żebym się odezwał, bo wszyscy się martwią. Napisał jeszcze parę innych rzeczy ale jakoś nie sądzę, żeby nimi kierowała troska.
   -Nadal cię to boli, nie? – Lidka czyta wiadomość. – ‘’Pamiętaj chłopie, czekamy na ciebie’’  to całkiem miłe słowa.
   -Z grzeczności napisali – wzruszam ramionami. – Kurwa, pamiętam, jak nasz poprzedni trener pożegnał się z Zibim. Było normalnie, bez żadnych kłótni. Grzesiek był lepszy i Zibi to zrozumiał. Kadra była normalna. Wszystko było normalne.
   -A teraz nie jest?
   -Teraz są grupki, są złośliwości i rywalizacja, jakiej do tej pory nie było.
   -Bo walczyliście o miejsce na Mistrzostwa Świata. Nie znam się, ale to chyba ważna impreza.
   -Cholernie ważna, do tego u nas. Byłem dobry. Naprawdę dobry. Jak były powołania Zibi od razu zadzwonił do mnie i powiedział, że choćby był najlepszy, on nie będzie w kadrze. Antiga go skreślił przy pierwszym podejściu, więc Zbyszek nawet się tym jakoś zbytnio nie przejął. Dziwiłem się mu, ale czułem, że mnie to nie czeka, że zagram na Mistrzostwach. Nawet w Lidze Światowej sobie nie pograłem. Najpierw miałem problem z plecami, tyle że kiedy było ze mną dobrze, słyszałem ‘Nie przemęczaj się, masz zmienników’. Potem nie miałem okazji się pokazać, bo zmiennicy. No i mnie zmienili. Na stałe.
   -Nie życzysz im powodzenia, nie?
   -Tylko Kubiakowi, Możdżonkowi, Zagumnemu i Igle.
   -Bo z nimi się trzymałeś?
   -Tak. Reszta niech spieprza. Niech się udławią swoimi fejsbukami, snapczatami, instagramami i wszystkim tego typu gównem.
   -Przecież ty też masz facebooka.
   -Porównaj sobie mojego fejsa a fejsa tych pajaców.
   -Pokaż.
        Udaje mi się połączyć z wifi z jakiejś restauracyjki, więc pokazuję Lidce profile moich w sumie byłych już kolegów. Jej dość trafne i sarkastyczne komentarze poprawiają mi humor.
   -W sumie to nie ich wina, że nie jesteś teraz w kadrze – mówi. – Może rzeczywiście byli lepsi od ciebie? Pamiętam, miałam wystąpić na pokazie Vivienne Westwood. To miał być mój pierwszy poważny pokaz w Nowym Jorku. Parę dni przed pokazem zostałam zastąpiona inną modelką, bo tamta miała bardziej delikatną urodę i taka bardziej pasowała do kolekcji.
   -To trochę dziwne.
   -Nie, tak właśnie wygląda świat mody. W każdym razie, gdy ją tylko zobaczyłam na pokazie w Paryżu myślałam, że jej oczy wydrapię, taka byłam wściekła. Przeszło mi po trzech miesiącach, kiedy dostałam propozycję okładki we włoskim Vogue’u. No więc chodzi mi o to, że nie możesz się tym przejąć, bo z tego co wiem, to za dwa lata są Igrzyska, a ty jesteś zajebisty i zdobędziesz złoto olimpijskie.
   -Raz próbowałem. Jakoś nam nie wyszło.
   -Spróbujesz jeszcze raz. Bo chyba się nie poddasz? Z resztą, nie pozwolę ci się poddać.
        Słowa Lidii utknęły we mnie tak głęboko, że przypominałem je sobie każdego poranka w Danii, gdzie byliśmy przez dwa dni i tu, w Hiszpanii, najpierw w Barcelonie i teraz w Máladze. Postanawiamy wyjść na kolację do jednej z restauracji na plaży. Lidia wygląda cudownie w długiej, czarnej sukience i zdecydowanie każdy mi jej zazdrości. Zamawiamy jedno z lokalnych dań, rozmawiamy, przy okazji przyglądając się dancingowi, na którym lecą hiszpańskie i podobne piosenki.
   -Borze liściasty, Besame Mucho, zawsze chciałam do tego zatańczyć!
       Widząc podekscytowanie Lidki spełniam jej prośbę. Ujmuję ją delikatnie za rękę i prowadzę na parkiet. Staram się nie ruszać jak słoń by jej nie podeptać i by nie zostać przy tym okrutnie wyśmianym. Lidia wydaje się być tak szczęśliwą kobietą, że nie mogę uwierzyć, że chce się zabić. Nie wiem, czy powinienem myśleć o tym w takim momencie.
   -Proszę cię, nie zrób sobie nic złego – szepczę.
   -Nie rozmawiajmy o tym teraz – uśmiecha się lekko, wtulając się we mnie. Nie wracamy do tego tematu ani przez resztę wieczoru, ani przez resztę wyjazdu. Lidka porusza to dopiero w jej ukochanych Węgrzech, gdzie dotarliśmy po zobaczeniu Lizbony i Zagrzebia. Jest trzecia w nocy, siedzimy na Placu Bohaterów w Budapeszcie i po południu wracamy do Polski.
   -Chyba tego nie zrobię – mówi nagle. – Nie wiem. W każdym razie dziękuję ci, Bartek. Nieważne, co się jeszcze w twoim życiu wydarzy, dla mnie jesteś najcudowniejszym człowiekiem na świecie, bo nawet moi najbliżsi nie poświęcili mi tyle uwagi, ile ty mi poświęciłeś, chociaż nawet mnie nie znałeś. Więcej ci nie powiem, bo zaraz zacznę płakać i się rozmażę, a duże dziewczynki nie płaczą.


--------------------------------------------------------

To jeszcze nie koniec.

Komentarze

  1. Przede wszystkim to zbyt szczegółowo wszystko opisałaś – nie ma opcji, żeby Kurek je wszystkie znał xD Ale super opisujesz to jej podejście, ona ma wszystko kompletnie w dupie i żyje w teraźniejszości.
    „chyba jej jest za dużo w moim życiu” – Syś <3 też mi się tak wydaje xD
    Jaka ona jest urocza w tym Rejkiawiku :D
    No, kurwa, ja mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec!!!! Nawet się nie waż!

    OdpowiedzUsuń
  2. boże, chyba się zaraz rozpłaczę. chyba chciałabym być kiedyś taką Lidką, tylko bez planu zabijania się. i podoba mi się to nawet bardziej niż myślisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. lubię podejście Lidki, ma tak bardzo wylane na to wszystko. chciałabym być tak odważna jak ona, serio.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sve će to, o mila moja, prekriti ružmarin, snjegovi i šaš (III)

It's four in the morning the end of December, I'm writing you now just to see if you're better

Sve će to, o mila moja, prekriti ružmarin, snjegovi i šaš